Lubiński artysta prezentuje przedwojenne zdjęcie i opowiada niezwykłą historię znajomości jego dziadka ze św. Maksymilianem.
W niedzielę 14 sierpnia wspominamy św. Maksymiliana Marię Kolbego, który 81 lat temu został zamordowany w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz. Święty, który oddał życie za Franciszka Gajowniczka, męża, ojca rodziny oraz sierżanta Wojska Polskiego, przed wojną przyjaźnił się z innym wojskowym.
Zdjęcie zachowało się ukryte w rodzinnej wazie. Jakub Zakrawacz /Foto Gość- Dziadek bardzo aktywnie działał w Kościele. Należał do III Zakonu św. Franciszka - mówi o mjr. Antonim Błaszczyku jego wnuk Krzysztof Jasiński. - Spotkali się i zaprzyjaźnili. Potem współpracowali przez wiele lat. Maksymilian drukował "Rycerza Niepokalanej", a dziadek rozprowadzał jego obrazki, broszurki z modlitwami. Trwało to do II wojny światowej. Jeden zginął w Auschwitz, drugiego po wojnie dopadli komuniści - dodaje lubiński malarz, który trzyma w dłoniach zdjęcie, niezwykły relikt przeszłości. Widzimy na nim goszczącego w domu dziadka św. Maksymiliana, który najprawdopodobniej błogosławi pokarmy na wielkanocny stół rodziny swojego przyjaciela. - Z opowiadań mamy i cioci wiem, że św. Maksymilian był częstym gościem w ich domu - dodaje pan Krzysztof i rozpoczyna opowieść o losach swojego dziadka.
- Dziś to dla mnie jak relikwia - mówi o dyplomiku z podpisem męczennika pani Stanisława. Jakub Zakrawacz /Foto Gość- W 1920 r. jako 18-latek wyruszył na ochotnika na wojnę z bolszewikami. Został zawodowym żołnierzem. Powrócił w okolice Warszawy, a potem został przeniesiony na wschód, w okolice Drohobycza, gdzie stacjonował - mówi pan Krzysztof.
Początek drugiej wojny światowej to "wyzwalanie" ziem wschodnich, czyli niespodziewany atak bolszewików na Polskę. Jego oddział zostaje rozbity, a pan Antoni trafia przed pluton egzekucyjny. W tym samym czasie w lasach na tym terenie trwały jeszcze walki Polaków z Rosjanami, w których brał udział przyrodni brat Antoniego - Stanisław. Rosyjski pluton niespodziewanie wstrzymał wykonanie wyroku. Pan Antoni wyczuł szansę, by uciec. - Dziadek wspominał, że przez dwie godziny uciekał na bosaka (Rosjanie zdążyli mu zabrać buty). Wpadł do swojego domu, postanowił spakować się i uciec nad ranem. NKWD było jednak szybsze, o 3.00 w nocy otoczyło dom i było już po wszystkim - opowiada pan Krzysztof.
Dalsza część opowieści na stronie drugiej