Święty przyjaciel

Lubiński artysta prezentuje przedwojenne zdjęcie i opowiada niezwykłą historię znajomości jego dziadka ze św. Maksymilianem.

- Komuniści nie dawali mu spokoju. Nie mogli mu wybaczyć ucieczki z transportu na Wschód. Dziadek często zmieniał miejsce zamieszkania, prace. A miał ich sporo. To był Leonardo da Vinci współczesnych mu czasów - dodaje pan Krzysztof i wymienia m.in. funkcje dyrektora szkoły, nauczyciela, kuratora ds. nieletnich, opiekę nad dziećmi niepełnosprawnymi (którym robił zabawki!) oraz działalność w katolickiej sekcji Polskiego Związku Esperantystów.

Według pana Krzysztofa, ostatnia działalność miała przyczynić się do śmierci dziadka. - Po wojnie był aktywnym członkiem związku. W okręgu Głuszyca, Wałbrzych, Kłodzko dziadek działał m.in. ze śp. ks. Henrykiem Paruzelem (duchowni bardzo aktywnie w nim uczestniczyli, szczególnie na Dolnym Śląsku). W 1976 r. zorganizowali sympozjum na cześć św. Maksymiliana Kolbego. Zjechało się ponad 100 esperantystów z 8 krajów. To właściwie przypieczętowało los ich obu, bo ks. Paruzel niedługo potem zginął w wypadku samochodowym, a zaraz po nim dziadek, w wypadku kolejowym - opowiada wnuk, który wskazuje na "długą pamięć" komunistów oraz fakt, że działalność katolików przyciągała wielu młodych, co nie było na rękę ówczesnym władzom.

- Dziadek miał swoją ulubioną trasę do Głuszycy. Szedł ślepym torem. Tam bardzo rzadko cokolwiek jechało. Maszynista znał Antoniego. Zatrąbił, Antoni szedł bokiem, ale - według relacji maszynisty - w pewnym momencie zobaczył, jak gdyby coś rzuciło Antoniego prosto pod jego lokomotywę. Po wypadku zabroniono nam oglądać dziadka, nawet otwierać trumnę - wspomina wnuk. - Po jego śmierci ubecja posprzątała mieszkanie do zera. Nasza babcia była zastraszana, bała się nawet powiedzieć, co stało się z jego rzeczami - wspomina.

Po latach jednak okazało się, że jeden ze "skarbów" wciąż pozostawał na swoim miejscu. Opowiada o nim Stanisława Błaszczyk, 89-letnia córka Antoniego i ciocia pana Krzysztofa.

- Pewnego dnia, w trakcie, gdy odwiedzałam siostrę, na ziemię spadła i rozbiła się waza, w której trzymała ona różne papiery rodziców - opowiada pani Stanisława. Jej oczom ukazał się wtedy niezwykły dyplomik... z podpisem św. Maksymiliana! - Od dziecka byliśmy wychowywani w duchu, że Bóg i Kościół są najważniejsze. Ojciec miał nadzieję, że kiedy dorosnę, wstąpię do zakonu. Kiedy miałam 5, może 6 lat, zapisał mnie do Milicji Niepokalanej. Podpis Maksymiliana jest dla mnie jak relikwia - wspomina starsza pani.

- Dziadek i św. Maksymilian byli niezwykle podobni do siebie, tak samo "szaleni" - uśmiecha się pan Krzysztof. - Pewnie obaj spacerują teraz w niebie.

Święty przyjaciel   Ściany lubińskiego malarza przyozdobione są jego pracami. Jakub Zakrawacz /Foto Gość Święty przyjaciel   Autoportret z dawnych lat. Jakub Zakrawacz /Foto Gość

 

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..