Założyciel Łemkowskiego Zespołu Pieśni i Tańca "Kyczera" i prezes stowarzyszenia pod tą samą nazwą opowiada o Łemkach, organizacji festiwalu i swoim zaufaniu do Boga.
Jednak nie wszystko się udaje?
Oczywiście mamy masę problemów. Dowiedzieliśmy się choćby, że zespół z Indii nie dostał wiz, chociaż zawsze dostawał. Wszystko staje na głowie. Po ludzku można się załamać. Bóg zadaje ci pytanie "Ufasz mi do końca, czy się poddasz?". Skoro pół roku pracuję bardzo ciężko, a w ciągu dwóch tygodni wszystko się wali, bo z zespołów zakontraktowanych zostają dwa… Wtedy wiem, że Pan Bóg wysyła sygnał. Lecę do franciszkanów na Mszę, idę do spowiedzi, przypominam sobie, co nałobuzowałem i z nową dawką energii zaczynam pracę od początku. Zamiast zapowiedzianej 7 miesięcy temu Dominikany, Indii, zapraszam na szybko Litwę. Gdyby się udało, może myślałbym, że jestem wspaniały, odpalił fajerwerki… Pan Bóg prostuje to, czego nie udało się zrobić. Tak samo w życiu prywatnym, kiedy moja żona zmarła w trakcie festiwalu 7 lat temu, a ja zostałem z piątką dzieci. Skąd biorę siłę? No z nich. Im się należą słowa uznania, podziwu. W domu sobie radzą sami i jeszcze mnie wspierają. Robię to, co mogę, a Pan Bóg wypełnia tę przestrzeń, której ja nie mogę wypełnić.