Założyciel Łemkowskiego Zespołu Pieśni i Tańca "Kyczera" i prezes stowarzyszenia pod tą samą nazwą opowiada o Łemkach, organizacji festiwalu i swoim zaufaniu do Boga.
Jak odbiło się to na Pana dorosłym życiu?
W 1986 roku przyszły studia. Wybrałem historię. Jedna z pierwszych rzeczy, jakie mnie spotkały, to inwigilacja ze strony UB i wezwanie na przesłuchanie. Mówienie mi o tym, gdzie byłem, co robiłem, z kim rozmawiałem. Pytania, czemu akurat kierunek humanistyczny. Nie życzyli sobie humanistycznej inteligencji łemkowskiej, bo rzekomo "szerzymy nacjonalizm", a pod tym pojęciem rozumieli śpiewanie pieśni, jeżdżenie w góry i odnawianie cmentarzy. Wychodzi na to, że co drugi Polak jest nacjonalistą.
Zacząłem intensywnie poznawać własną historię. Wiele godzin spędziłem z magnetofonem, rejestrowałem ludzi z najstarszego pokolenia przesiedleńców. Wychowałem się na wspomnieniach swoich dziadków, którzy byli przesiedleni w pilskie do powiatu Trzcianka i tam godziny spędzone przy piecu kaflowym pozwoliły mi poznać złożoność historii Łemków. Uświadomiłem sobie, jakie jest w tych ludziach poczucie krzywdy i tęsknota za utraconym rajem, może trochę wyidealizowanym, ale jednak.
Obcowanie z ludźmi starszymi nauczyło mnie, że historia nie jest tylko biała albo czarna. Tylko u Boga jest tak lub nie. Rzeczywistość, z którą się zderzamy, nie jest taka oczywista. Unikam oceniania ludzi i bardzo radykalnych sądów. Wolę słuchać, obserwować i wyciągać wnioski, bo sądy mogą być bardzo krzywdzące. Sam spotykałem się z krzywdzącymi ocenami, choćby poprzez idiotyczne wpisy na Facebooku, gdzie ludzie wypisują straszne rzeczy.
Studia dawały mi szansę. Pamiętam swoje kwerendy w archiwach i w Bibliotece Ossolineum.
Poznałem historię własną, historię przesiedlenia i uświadomiłem sobie, że podstawą takich relacji i moich doświadczeń z dzieciństwa jest niewiedza.
Jak walczyliście z tą niewiedzą?
Po studiach stworzyła się okazja pracy w kulturze, więc jedną pierwszych rzeczy, jakie wymyśliłem, to że chcąc być sobą, muszę najpierw poznać własną kulturę, a potem muszę nią "zarazić" rówieśników, stworzyć szansę młodym ludziom, żeby mogli się spotkać, żeby mogli poczuć się dumni z tego, kim są i by mogli swoją kulturą dzielić się z innymi. W 1989 roku wymyśliliśmy sobie zespół, pierwszą grupę, która w 1991 dała początek "Kyczerze". Służyła temu transformacja ustrojowa. Musiałem przełamać w młodych ludziach barierę strachu. Był problem z repertuarem, bo uświadomiliśmy sobie, że nikt nie zapisywał łemkowskich tańców, obrzędów. Dziura, kilkudziesięcioletnia przerwa. Ludzie po wysiedleniu myśleli o tym, żeby przetrwać. W rozproszeniu nikt nie myślał o tańczeniu, dokumentowaniu, rejestrowaniu.
Zebraliśmy grupę, początkowo aby się spotykać, poznać wzajemnie. Może na 2-3 lata. Pamiętam pierwszy koncert w Legnicy w czerwcu 1992 roku. Część ludzi bała się wyjść, bo nie wiadomo było, jaka będzie reakcja miasta, ulicy. Trzeba było przełamać naprawdę wysokie mury, które dzieliły społeczności po obu stronach. Ku naszemu zaskoczeniu, przetrwaliśmy pierwsze lata.