Założyciel Łemkowskiego Zespołu Pieśni i Tańca "Kyczera" i prezes stowarzyszenia pod tą samą nazwą opowiada o Łemkach, organizacji festiwalu i swoim zaufaniu do Boga.
Nawet rozwinęliście skrzydła.
Zaczęły się wyjazdy zagraniczne. Na festiwalu w Portugalii był z nami Jacek Głomb, dyrektor teatru, który tak był tym zafascynowany, że powiedział, iż może warto byłoby zrobić podobny festiwal w Legnicy. Szukaliśmy reguły i wymyśliliśmy festiwal mniejszości etnicznych, gdzie postanowiliśmy zapraszać zespoły podobne no naszego: Basków z Hiszpanii, Bretończyków z Francji, Serbów Łużyckich z Niemiec, Polaków z Litwy i Czech, Żydów z Ukrainy. W 1996 r. zorganizowałem pierwszy festiwal "Europa bez granic". Potem w 1998 r. go powtórzyliśmy. To był strzał w dziesiątkę, bo to dało szansę pokazać się nam jako społeczności lokalnej i nawiązać kontakty z podobnymi nam środowiskami w Europie, a z drugiej strony był to bardzo ciekawy produkt dla miasta, które czekało na barwny festiwal, który mógł promować Legnicę.
W 1999 r. zlikwidowano województwo legnickie i pojawił się problem, co dalej z festiwalem. W 2000 roku festiwal przejęła "Kyczera". Zmieniliśmy nazwę. Żeby festiwal nie zamykał się w tym samym ciasnym kręgu, zaczęliśmy zapraszać zespoły ze świata. Nie wszyscy mogą wyjechać za granicę, więc zaczęliśmy ten świat zapraszać do nas. Zyskaliśmy certyfikaty agend UNESCO, m.in. CIOFF (Międzynarodowej Rady Stowarzyszeń Folklorystycznych, Festiwali i Sztuki Ludowej). Byliśmy w Meksyku, Peru, Chinach, Indonezji, Iraku, Indiach. Z każdym rokiem festiwal coraz mocniej się tutaj zadomawiał.
Nie tylko tutaj, bo rozrósł się na więcej lokalizacji.
Proponowaliśmy, że możemy w ramach festiwalu na jeden dzień dokądś zawieźć wykonawców i w ten sposób pozyskaliśmy partnerów, którzy przyłączają się do nas i dostają imprezę u siebie. W 2007 r., dokładnie 60 lat po wysiedleniu, stwierdziliśmy, że skoro mamy opowiadać o Łemkach, to najlepiej zabierać tych gości na Łemkowszczyznę. Zawieźliśmy festiwal do Małopolski: do Krynicy, Wysowej, pod Świętą Górę Jawor. Stworzyliśmy pomost łączący dawne i obecne miejsca zamieszkania Łemków. Na jeden dzień przenosimy festiwal do Kurova na łemkowskiej Słowacji. W tym roku jesteśmy po raz pierwszy na Podkarpaciu, w gminie Komańcza, na Przełęczy Łupkowskiej. W tym roku festiwal jest rekordowo długi, 17 dni. Jest to 20. edycja festiwalu organizowana przez "Kyczerę". Po 20 latach okazało się, że zbudowaliśmy festiwal, który jest jednym z największych przedsięwzięć tego typu w Europie.
Koncerty galowe odbywają się w małych miejscowościach, gdzie kultura przez duże "K" nigdy nie zagości. Mi największą satysfakcję dają koncerty, które dajemy w domach dziecka, w domach pomocy społecznej, w szpitalach na oddziale onkologicznym. W te dni, gdy nic się nie dzieje na dużych scenach, wszystkie nasze zespoły rozjeżdżają się po domach pomocy społecznej w Legnicy, Mierzycach, Gromadce, Chojnowie. Dla mnie takim przyjemnym momentem jest, kiedy na dworcu w Legnicy bezdomni mówią do siebie "Patrz, to ten od festiwalu!". Dziś robi się kulturę dla bogatych, a moi najlepsi kumple to są ludzie biedni.
Organizacja takiego festiwalu to jednak z pewnością spore koszta.
Budżet festiwalu to jest kilkaset tys. złotych. My nie mamy żadnej subwencji. Żeby zdobyć finansowanie, piszemy kilkadziesiąt projektów. Nie ma drugiego takiego festiwalu, który w 100 proc. finansuje się z dotacji celowej. Podobne festiwale, ale mniejsze, organizują sztaby ludzi pod szyldem placówek utrzymywanych przez samorządy i sponsorów. Pokazują się w kurortach. My tego nie mamy. Uważam, że to fenomen, że udało się zorganizować taki festiwal w zupełnie nieturystycznej części kraju.