W środku nocy pękły z hukiem wszystkie szyby stołówki. Na śpiących robotników posypały się odpryski szkła, grad ciosów i wyzwiska. Oszołomionych pracowników zomowcy postawili pod lufami kałasznikowów. Tak skończył się najkrótszy strajk stanu wojennego.
Tzw. Karnawał „Solidarności” to okres, który rozpoczął się podpisaniem w Gdańsku porozumień pomiędzy pierwszym wolnym związkiem zawodowym a komunistycznym rządem. W Zakładach Naprawczych Maszyn (ZANAM) w Polkowicach karnawał ten sprawił, że prawie cała załoga przystąpiła do NSZZ „Solidarność”. W sumie ponad tysiąc osób.
Głód współdecydowania o sprawach pracowniczych sprawił, że prawie wszyscy nosili w klapie znaczki z symbolem wolnych związków i korzystali z przywilejów, jakie im dawał. - Już nie tylko zakładowy sekretarz partii, ale my, zwykli robotnicy, mogliśmy decydować, komu dać podwyżkę, pomóc w uzyskaniu mieszkania czy awansu. Rozmawialiśmy z dyrekcją bardzo często i bardzo zdecydowanie. Wiele spraw udało się wtedy załatwić, wielu ludziom pomóc - wspomina Roman Dziedzic, wtedy pracownik ZANAM-u i członek władz zakładowej „Solidarności”.
Karnawał skończył się szybko i niespodziewanie. W niedzielę 13 grudnia 1981 r. rząd wprowadził stan wojenny na terenie całego kraju. „Solidarność” stała się organizacją nielegalną. Na ulicach pojawiło się wojsko, do zakładów pracy weszli komisarze wojenni, zastępując dotychczasowych dyrektorów.
W poniedziałek 14 grudnia pracownicy ZANAM-u jak zwykle przyszli do pracy. Ale zamiast stanąć przy maszynach, zbierali się w grupy, debatując, co robić dalej. - Od początku staraliśmy się opanować nastroje, które były napięte i mogły wymknąć się spod kontroli. Jako przedstawiciele związkowi mieliśmy obowiązek zadbać o to, aby nie doszło do prowokacji czy jakichś rozrób. Swoje zadanie wykonaliśmy - mówi Roman Dziedzic.
Członkowie zdelegalizowanej „Solidarności” wspólnie postanowili o rozpoczęciu strajku, żądając odwołania stanu wojennego i przywrócenia wolnych związków zawodowych. - Pomimo próśb dyrekcji, żebyśmy wrócili do pracy, wszyscy zebraliśmy się w stołówce. Każdy jak umiał znalazł dla siebie miejsce. Gorąco dyskutowaliśmy, martwiliśmy się, co będzie dalej działo się w Polsce. Staraliśmy się zdobyć jak najwięcej informacji - ale jak? Kilku z nas, w tym ja, wybrało się kilka razy przez płot do sąsiedniej kopalni „Polkowice”, gdzie też był strajk. Tam dowiedzieliśmy się, że strajkują też inne zakłady, że prawie cała Polska stoi - wspomina R. Dziedzic.
Do strajkujących w ZANAM-ie raz przedostał się ks. Kazimierz Nawrotek, proboszcz par. św. Michała Archanioła. Stamtąd szło moralne wsparcie dla strajkujących i nowe informacje z Polski. Tak doczekali nocy.