W środku nocy pękły z hukiem wszystkie szyby stołówki. Na śpiących robotników posypały się odpryski szkła, grad ciosów i wyzwiska. Oszołomionych pracowników zomowcy postawili pod lufami kałasznikowów. Tak skończył się najkrótszy strajk stanu wojennego.
Ok. 3 nad ranem z posterunku strajkowego przy bramie przyszła alarmująca wiadomość: w kierunku zakładu jedzie kolumna samochodów! Zanim dotarła do stołówki i śpiących w niej ludzi, oddziały ZOMO już szturmowały budynek ze wszystkich stron. - Napierali na szyby tarczami, tłukąc je. To samo zrobili z bramą zakładu. Dla wyrwanych ze snu to był koszmar. Zomowcy uzbrojeni w broń długą szybko nas sterroryzowali, poustawiali pod ścianami. Bili pałami, krzyczeli, mieli obłęd w oczach. Byli tak rozjuszeni, że dowodzący nimi major miał kłopot, bo nie słuchali rozkazu zaprzestania ataku - relacjonuje świadek tamtych wydarzeń.
Kiedy się uspokoiło, stojący pośród połamanych mebli i stłuczonych szyb major wyjął kartkę i odczytał nazwiska kilku osób. Wyczytanych zabrała milicyjna nyska. Reszcie kazano iść pieszo do domów, pośród szpaleru kilkuset, ciągle rozjuszonych zomowców. - Ja byłem z Polkowic, to do domu na piechotę miałem blisko. Ale inni byli z Przemkowa, Lubina czy Głogowa. Dlatego część z nich przenocowała u miejscowych. Ja dałem schronienie kolegom z Przemkowa. I cały czas dziwiłem się, dlaczego mnie nie zabrali - wspomina Roman Dziedzic.
Zabrali następnego dnia. Prosto z pracy. Razem z innymi zatrzymanymi w ZANAM-ie przetrzymywano Romana Dziedzica najpierw w komendzie milicji w Lubinie, później w Legnicy. Tam też przedstawiono dziesięciu aresztowanym związkowcom akt oskarżenia „o czyn z art. 46 ust. 2 Dekretu z dnia 13.12.1981 r. o stanie wojennym”.
Oskarżonych bronił Władysław Siła-Nowicki, legendarny polski adwokat i działacz opozycji antykomunistycznej. Oskarżała prokurator Lidia Molenda. Starania mecenasa Siły-Nowickiego były na tyle owocne, a funkcjonowanie organów stanu wojennego nieudolne, że większość oskarżonych wkrótce wypuszczono z aresztu, skazując na wyroki w zawieszeniu.
Pozostałych, skazanych na kilkuletnie więzienie, wypuszczono z aresztu po kilku miesiącach. Okazało się np., że aresztowano ich na podstawie ustawy, która weszła w życie dopiero, kiedy oni już siedzieli. - Kiedy wróciliśmy do domów, to poszliśmy do księdza Nawrotka po wsparcie. A potem zwyczajnie, do pracy w ZANAM-ie, no i do działalności w podziemnej „Solidarności” - opowiada R. Dziedzic. W zakładzie nie rządził już dyrektor, tylko kolejni komisarze wojskowi. Niektórzy całkiem przyzwoicie obchodzili się z pracownikami.
- Pamiętam, że jeden z nich, pułkownik, często przychodził do nas na pogaduchy. A raz, jak sekretarz PZPR zażądał od nas usunięcia krzyża z hali, a my odmówiliśmy, poszedł z tym do tego komisarza. „Niech wisi, mi nie przeszkadza”, odpowiedział tamten. I krzyż został do dziś - opowiada R. Dziedzic.
Pacyfikacja zakładów ZANAM w Polkowicach była prawdopodobnie pierwszą w stanie wojennym pacyfikacją strajkujących związkowców. Dopiero kilka dni później zomowcy zaatakowali strajkujących w kopalni „Rudna”.