Weteran, ojciec i mąż. Ukrainiec. Wybrał się w samotną podróż do Brukseli, by mówić o potrzebie obrony jego Ojczyzny.
Z kim rozmawiam?
Nazywam się Andrzej Madżarow. Idę od granicy polsko-ukraińskiej albo ukraińsko-polskiej z Medyki do Brukseli, żeby spotkać się tam z politykami.
Dlaczego nie walczysz w wojsku, tylko idziesz przez Europę?
Jestem weteranem. Mam zespół stresu pourazowego. Walczyłem dwa lata w ramach operacji antyterrorystycznej (tzw. operacja antyterrorystyczna to była odpowiedź władz ukraińskich na zajęcie przez prorosyjskich działaczy regionu Doniecka i Ługańska w 2014 roku – przyp. red.), później od 2022 roku na chyba wszystkich odcinkach frontu z wojskami rosyjskimi. Walczyłem w oddziałach rozpoznania. Przeżyłem mnóstwo walk, wybuchów itd. To sprawiło, że mam wiele kontuzji i zespół stresu. Miałem propozycję zostania i pracy w sztabie, ale nie czuję się dobrze w pracy sztabowej. Dlatego zdecydowałem się wciąż robić coś dla frontu i dla kraju. Ruszyłem w drogę.
Mogę podpytać o czas wojny? Jak to jest, że w morzu okrucieństwa i wojny nie stracił Pan wiary w ludzką dobroć? Jest takie powiedzenie, że w okopach nie ma ludzi niewierzących.
Wojna to nie tylko zło, ale - paradoksalnie - można też zobaczyć wiele dobra. Można doświadczyć dobra od ludzi, którego by się nie doświadczyło w normalnym, pokojowym czasie. Na wojnie wielu w okopach zaczyna wierzyć w Boga. Podkreślam - w Boga, nie w religię. Oczywiście, ja też zadaję sobie takie pytania. Zadawałem je sobie już przed wojną, zanim poszedłem walczyć w 2015 roku w ATO. Pamiętam, że już jako nastolatek miałem w sobie pytania o dobro i zło, o Boga. Teraz podczas wojny, one się nasiliły - pytam się o to, kim jestem jako człowiek, kim jest Bóg, kim On jest dla mnie.
Myślisz, że tym swoim marszem, tym kilometrami, jesteś w stanie w jakikolwiek sposób wpłynąć na losy tej wojny?
Tak. Powiem więcej - ona już pomaga. Po drodze spotkałem wielu Ukraińców, Polaków, którzy pomagają Ukrainie. To są wolontariusze. Dzięki mnie zaczęły powstawać połączenia między nimi, kontakty. Zanim zacząłem swój marsz, oni nie wiedzieli nic o sobie. A teraz stają się siłą, która może pomagać w tej sprawie. Zareagowali na tę moją podróż, poznali się w sieci albo osobiście i to już dało taki modny termin – zsieciowali się. To nie jest jakaś wielka grupa, ale bardzo potężna duchem. I to pomoże zapewne dalej tej sprawie, czyli organizowaniu pomocy dla walczącej Ukrainy.
Oprócz tego jest reakcja na mnie od europarlamentarzystów, ale ja ich jeszcze nie będę wymieniać, bo oni o to poprosili. Ale czekają na mnie w Brukseli.
O czym będziesz z nimi rozmawiał z tymi politykami?
Po pierwsze, chcę realnie podziękować za wszelką pomoc, bo wszyscy słyszeli zapewne o potężnej korupcji, która jest w Ukrainie, i że ta pomoc nie dochodzi do frontu.
Po drugie - będziemy rozmawiać o możliwości stworzenia takiej międzynarodowej komisji złożonej z ludzi pochodzących z krajów, które udzielają nam pomocy, żeby kontrolować przepływ tych środków. Bo niestety, ze względu na korupcję, ta pomoc nie zawsze dociera tam, gdzie jest najbardziej potrzebna, a wpada do kieszeni różnych ważnych obywateli z kręgów władzy. Taki jest cel tych rozmów.
O czym myślisz, kiedy idziesz?
O tym, że trzeba uratować ludzkie życie. Im więcej pomocy dla naszego frontu, tym więcej życia ocalamy - cywilów i wojskowych. Im dłużej trwamy przeciwko najeźdźcom, tym więcej szans, że Rosja się rozpadnie i to wszystko się zakończy. Chcemy żyć w spokoju, w pokoju i rozwijać się. Tylko tyle.
Co byś powiedział Ukraińcom, którzy mieszkają w Polsce, a którzy, co tu kryć, czasami pokazują się z jak najgorszej strony?
Chciałbym prosić o wybaczenie za zachowanie tych ludzi, którzy - moim zdaniem - nie są Ukraińcami. Po prostu u nich jest wpis w paszporcie, że oni są obywatelami Ukrainy. Bo Ukraińcy pomagają frontowi, zachowują się dobrze i rozumieją, że są w gościach u ludzi, którzy im pomagają. Oni swoimi działaniami pokazują, że nie są Ukraińcami, nie są Europejczykami. Bo prawdziwy Ukrainiec, prawdziwy obywatel to ktoś, kto troszczy się o swój kraj, kto robi wszystko, żeby dopomóc krajowi i rozumie, że jest gościem i powinien się zachowywać prawidłowo.
Co jest najtrudniejszego w tej całej twojej podróży?
Mam ciężki plecak, on waży ponad 20 kilogramów i czasami kolana zaczynają boleć. Miałem problemy z noclegami. Kiedy przychodzę do małych miejscowości, tam nie zawsze jest hostel. Wtedy muszę szukać miejsca, gdzie można po zmierzchu rozłożyć namiot. A czasami przechodzę nawet po 35-37 kilometrów w dzień, aby w końcu znaleźć dobre miejsce na nocleg.
Co dobrego albo co złego spotkało cię w podróży przez Polskę?
Złego nic. Spotykałem tylko dobrych ludzi. Tak Polaków jak i Ukraińców, którzy proponowali mi różną pomoc. Ktoś dał wody, ktoś dał czekoladę. Wciąż noszę z sobą Tik-Taki, które dał mi starszy pan spacerujący z wnukiem. U mnie w telefonie jest zapisany po polsku tekst, kilka zdań o mojej podróży. Pokazuję to ludziom, kiedy mnie pytają, bo nie mówię po polsku. Kiedy wyjaśniam, gdzie idę, oni mnie przyjmują i dziękuję mi za służbę. Spotkałem bardzo dobrych ludzi. I nawet policjanci, wyjaśniali co trzeba zrobić, żeby prawidłowo chodzić.
Co po dojściu do Brukseli?
Pojadę do żony i mojej 5-letniej córeczki. One uciekając przed wojną, trafiły do Holandii. Jadę je wreszcie zobaczyć.
O czym marzysz po zakończeniu wojny?
Mam proste marzenia - wrócić do Berdiańska, żyć i cieszyć się życiem. No i odbudować to, co zniszczyła nam wojna. Po prostu. Nic szczególnego.
Podróż Andrieja można śledzić na jego profilu na FB - TUTAJ