S. Jonasza Bukowska od trzech lat obserwuje wojnę, niosąc pomoc potrzebującym w Odessie na południu Ukrainy.
Jędrzej Rams: Siostra pracuje w Czarnomorsku koło Odessy. W mediach pojawiają się informacje o intensywnym ostrzale tych rejonów przez Rosjan. Odczuwacie to?
S. Jonasza Bukowska CSSE: Tak, bardzo. Przez prawie trzy lata wojny, co jakiś czas Odessa była atakowana, ale ostatnimi czasy nastąpiła ogromna zmiana na gorsze. Ataki są kombinowane, rakietowo-dronowe. Są to ataki zmasowane. Praktycznie każdej nocy Rosjanie ostrzeliwują Ukrainę. Z tego bardzo wiele rakiet leci w nasze rejony.
Ludzie, niestety, przywykli tak żyć. I to jest przerażające, że kiedy zasypiamy wieczorem i nie ma alarmu przeciwlotniczego, to czujemy się jakoś dziwnie… Paradoksalnie zbytni spokój wywołuje lęk. Ale przerażające jest też to, że ludzie przestają zwracać uwagę na te ataki i nie chowają się, nie uciekają. Niestety przez to więcej ludzi ginie, bo sklepy nie zamykają się już na czas alarmu i ataku, żeby nie tracić klientów. To zwiększa niebezpieczeństwo i liczbę ofiar.
Czym zajmujecie się wy, elżbietanki, w Czarnomorsku?
Prowadzimy katechizację, służymy pomocą humanitarną. Na początku wojny wydawałyśmy 30-40 porcji zupy dziennie, w tej chwili przygotowujemy ich około 100. Jesteśmy tam tylko we dwie i jest nam bardzo trudno ogarnąć taką ilość pracy. Dlatego zaangażowałyśmy naszych parafian, nasze parafianki emerytki, osoby, które mają więcej czasu. Przychodzą, pomagają nam nosić, kroić warzywa, segregować pomoc.
Oprócz tego wspieramy około 60 rodzin miesięcznie w postaci paczek żywnościowych. Potrzebującymi są głównie uchodźcy wewnętrzni. To ci, którzy uciekli ze wschodu Ukrainy, porzucili dom, pracę, ojcowiznę. Potrzebują wsparcia, bo często są to osoby starsze.
Skąd otrzymujecie pomoc, by ją później przekazywać potrzebującym?
Szukamy tej pomocy wszędzie. Głównie jest to pomoc z Polski, ale nie tylko. Ciągle szukamy miejsc, w których można by było pozyskać taką pomoc humanitarną. Niestety jest coraz trudniej, gdyż o wojnie w Europie mówi się coraz mniej i wszyscy myślą, że ta pomoc nie jest już potrzebna. A tak jak jest potrzebna teraz, nie była jeszcze potrzebna nigdy! Bardzo dużo osób wyjechało z naszego miasta, a na ich miejsce przybyło bardzo dużo uchodźców wewnętrznych. W tej chwili na 60 tysięcy mieszkańców miasta, około 20 tysięcy to są uchodźcy wewnętrzni. Wielu mieszkańców Odessy wyjechało do Polski albo dalej. Ale były to głównie rodziny z dziećmi. Sama nasza parafia liczyła przed wojną około 80 osób. Obecnie mamy ich około 30. Przed wojną katechizowałyśmy 18 dzieci, teraz mamy raptem 2 chłopców na katechezie.
Wasza diecezja i tak nie była liczna jeszcze przed wojną…
Należymy do diecezji odesko-symferopolskiej. Jest to diecezja wielkości około połowy Polski, a jest tu tylko 45 parafii - 35 wokół Odessy plus 10 parafii na Krymie. Jest to południe Ukrainy, południowy wschód, gdzie katolicyzm nie jest powszechny. Jesteśmy w mniejszości, wielkiej mniejszości, więc wszystkie parafie liczą teraz po 20, 30 osób. Parafia katedralna w Odessie jest duża, bo jest tam około 120 osób.
Z tego co słyszałem, ta wasza pomoc jest możliwa dzięki ogromnej współpracy różnych diecezji, zgromadzeń zakonnych i organizacji katolickich.
Tak, to prawda. Po tych trzech latach wojny mam znajomości chyba w każdym zakątku Ukrainy. Współpraca międzyzakonna, międzydiecezjalna jest ogromna. Nigdy i nigdzie nie doświadczyłam takiej bezinteresowności między różnymi zgromadzeniami. Wspieramy się nawzajem. Dzielimy się pomocą humanitarną.
Do tego jest prawdziwa armia osób z wielkim sercem tak na Ukrainie, jak i w Polsce. W tej chwili szykujemy się już do świąt Wielkanocnych i tak jak na każde święta, staramy się wesprzeć naszych parafian paczkami z żywnością. Niewielka pomoc przyjechała teraz poprzez małżeństwo polsko-ukraińskie, które mieszka w Czarnomorsku. Pan jest Polakiem a pani to „nasza” Czarnomorzanka. Oni sami szukają w Polsce miejsc, gdzie można zdobyć jakąkolwiek pomoc i swoim osobowym samochodem, takim "pół dostawczakiem", przywożą nam pomoc kilka razy w roku. Dzięki temu mamy już troszkę nazbierane paczek dla parafian na święta. Nasz odeski ksiądz biskup obiecał nam, że cokolwiek nam kiedykolwiek będzie brakowało z tej pomocy, którą udzielamy codziennie biednym, zawsze możemy się do niego zwrócić i oni nas wesprą.
Trwają rozmowy pokojowe. Czy ludzie w kolejce po zupę rozmawiają o końcu wojny? Ludzie żyją tą nadzieją?
Wszyscy żyjemy tą nadzieją od trzech lat i każdego dnia czekamy na tę cudowną wiadomość. Czekamy na dwa cudowne słowa - koniec wojny. Wszyscy na to czekamy i mamy tę nadzieję w sercu, chociaż patrząc na to wszystko co się dzieje teraz w mediach, w polityce, to można tracić tę wiarę. Jedyne co nam zostaje, to ufność Panu Bogu, że jednak coś z tego będzie, że będzie jednak ten pokój i że będzie można zacząć normalnie żyć.
Gdyby ktoś przeczytał tę naszą rozmowę i zechciał Wam pomóc, to gdzie by go siostra skierowała do kontaktu?
Warto spróbować kontaktu z siostrami elżbietankami z Wrocławia, które regularnie wspierają nasze działanie. Za każdym razem kiedy jestem w Polsce, to zawsze coś tam zabieram od nich naszym niewielkim samochodem.
Drugi wariant to jest bezpośredni kontakt z nami, gdzie możemy się w jakiś sposób umówić czy na transport, czy na przekazanie darów, czy chociażby pieniędzy, których używamy też na miejscu. Produkty do zupy niestety trzeba kupić na miejscu i na to idą ogromne pieniądze.
Ruszyła inicjatywa Misjonarz na Post. Można "wziąć sobie" w duchową opiekę jakiegoś misjonarza. Ja wiem, siostra zapewne powie, że warto to zrobić ale dopytam – dlaczego?
Myślę, że to jest bardzo dobra inicjatywa, biorąc pod uwagę chociażby tylko nas, zakonników i zakonnice pracujące na Ukrainie. Żyjąc w kraju ogarniętym wojną wszyscy mamy trochę z syndromu PTSD. Przyjeżdżając do Polski, od razu wiem, że jestem w innym świecie, świecie pokoju. Ale jakiekolwiek dźwięki, chociażby głośniejszy przyjeżdżający obok motocykl, budzą we mnie lęk i pierwsza myśl pojawiająca się mojej głowie to „czy to nie jest jakaś rakieta?”. Są to bardzo trudne momenty, bardzo potrzebujemy modlitwy, żeby wytrwać w tym wszystkim, żeby psychicznie się gdzieś nie pogubić. Żebyśmy mieli świadomość, że gdzieś tam są ludzie, którzy o nas pamiętają i modlą się za nas.
Taka opieka modlitewna na pewno dodaje nam odwagi i siły, by trwać w tym trudnym czasie, by nie poddawać się w służeniu drugiemu człowiekowi. Pan Bóg naprawdę w wielu sprawach bardzo się o nas troszczy. Podam taki przykład: ostatnio weszłam do salki, gdzie trzymamy pomoc humanitarną. Spojrzałam dookoła z myślą, że kończą nam się zapasy. Pan Bóg chyba słyszał te moje myśli, a ja nawet nie pomyślałam „O, Panie Boże, przydałoby się, żeby ktoś przyjechał, bo zaczyna tego brakować, tamtego brakować”, a tu nagle telefon, że właśnie pan Edmund z panią Olgą jadą do nas z