W tym tygodniu Fundację im. św. Krzysztofa w Lwówku Śląskim odwiedzili goście z Dubaju. Przekonali się, jak bardzo pomogła ona ukraińskim uchodźcom.
Zarówno Ignacy Jan Paderewski, jak i nieznany nam polski uczeń z indyjskiej szkoły podstawowej mogą być z siebie dumni - dzięki ich opowieściom o Polsce Hindusi zapragnęli czynić dobro z udziałem Polaków.
W tym tygodniu Fundację im. św. Krzysztofa w Lwówku Śląskim odwiedzili goście z Dubaju. Ale nie byli to obywatele Zjednoczonych Emiratów Arabskich, lecz Hindusi. Wielu z nich wybiera to miasto na miejsce zamieszkania i prowadzenia biznesu. Wszystko w myśl popularnego powiedzenia, że najpiękniejsze hinduskie miasto na zachód od Indii to Dubaj.
Hinduscy goście przyjechali do Polski, ponieważ chcieli na własne oczy zobaczyć, jak działa Fundacja, jak pomagała Ukraińcom po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny przed trzema laty, a także poznać ks. Krzysztofa Kiełbowicza z Fundacji. Ich znajomość rozpoczęła się wraz z wybuchem wojny 24 lutego 2021 roku. Wówczas fundacja otworzyła podwoje i przyjęła pod swój dach kilkuset uchodźców.
W tym samym czasie konsul honorowy Indii we Wrocławiu Kartikey Johri odebrał telefon od swojego kolegi z Dubaju, który właśnie oglądał wiadomości pokazujące wojnę w Ukrainie, a także to, jak tłumy uchodźców próbują uciec do Polski. Zapragnął pomóc komuś, może jakiejś instytucji, może fundacji, która wyciągnęła pomocną dłoń do uchodźców. I tak razem dotarli do Fundacji im. św. Krzysztofa w Lwówku Śląskim.
Skąd chęć pomocy u przedsiębiorcy z Indii? Gdy był jeszcze chłopcem, w szkole o Polsce opowiadał mu jego kolega, Polak. Rodzice chłopaka pracowali w transporcie morskim i mieszkali wówczas w Indiach. Polak tak pięknie opowiadał mu o swojej ojczyźnie, że młody Hindus zapamiętał Polskę jako piękne miejsce. Dlatego gdy mógł, chciał pomóc. A pomagał już od dawna, gdyż wiele podobnych inicjatyw pomocowych zorganizował w swojej ojczyźnie, Indiach.
Jest jeszcze jeden piękny związek Indii z Polską w tej historii. Otóż Indie składają się z 12 stanów i 6 terytoriów związkowych. Nasz bohater pochodzi ze stanu, w którym mieszkał maharadża Księstwa Nawanagaru Jamem Sahebem Digvijay Sinhji. Książę ów w czasie II wojny światowej przyjął i otoczył opieką ludzi, którzy doznali krzywdy ze strony ZSRR. Wziął pod swoją opiekę 650 dzieci, które wraz z tzw. armią gen. Andersa wyszły z „nieludzkiej ziemi”, czyli zsyłki, jaką zafundowali Polakom Sowieci, przesiedlając setki tysięcy Polaków na tzw. „Sybir” – do Kazachstanu, na Syberię, na Kołymę.
Polscy uchodźcy z armią gen. Andersa trafili m.in. do Persji oraz do Indii (które wówczas były kolonią brytyjską). Losem kilkuletnich Polaków przejął się indyjski książę i nie tylko zbudował dla nich małe miasteczko (Polish Children Camp w Balachadi), ale także przekonał Izbę Książąt Indyjskich, by wsparła finansowo utrzymanie polskich uchodźców. Gdy wojna dobiegała końca, a dzieciom groził powrót do Polski, ale już komunistycznej, on adoptował wszystkie dzieci. Skąd ta życzliwość do Polski? Ponoć z dobrej znajomości z niezwykłą gwiazdą ówczesnej kultury Ignacym Janem Paderewskim, genialnym polskim muzykiem, którego poznał w Szwajcarii.