Wizyta w Polsce emerytowanego biskupa z Banja Luki miała wiele międzynarodowych odcieni. Oraz cieni - sprzed kilkudziesięciu lat.
W Bośni i Hercegowinie sytuacja polityczna znowu jest napięta. Może nie jest to poziom walk z pamiętnej wojny z początku lat 90. XX w., ale niewiele brakuje, by tamte, nierozwiązane wówczas problemy spowodowały rozpad tego kraju. I właśnie w tym momencie do Polski przyjechał emerytowany biskup diecezji Banja Luka Franjo Komarica. Jego wizyta jest symbolem wielkich zmian, jakie zaszły na Bałkanach w ostatnich 30 latach oraz - co nieco paradoksalne - tego, że niewiele się tam zmieniło.
Z dalekiego kraju
Biskup Komarica od ponad 10 lat regularnie przyjeżdża do Polski. W planie jego wizyty zawsze jest jedna, ważna dla niego miejscowość. Są to Ocice pod Bolesławcem na Dolnym Śląsku. Tam bowiem mieszkają ludzie, którzy potrafią mówić zarówno po chorwacku, jak i po bośniacku. Skąd się wzięli na Dolnym Śląsku? Otóż, po drugiej wojnie światowej właśnie w okolice Bolesławca zajechały transporty przesiedleńców nie tylko zza Buga - z Wilna czy Nowogródka, ale także z cywilizacyjnie odległych Bałkanów. Wysiadło z nich kilkanaście tysięcy Polaków, spośród których tysiące po raz pierwszy zobaczyły polską ziemię. Przyjechawszy na Dolny Śląsk, "Jugosławianie" - jak na nich zwykli mawiać Polacy zza Buga - przywieźli ze sobą swoją nową kulturę (tańce i stroje z Bośni), język, potrawy, rośliny (we wsiach wokół Bolesławca praktycznie przy każdym domu jest winorośl), a także swoją historię. Z tego narodził się chociażby zespół tańca Bolesławiec, w którego repertuarze są południowe tańce, czy też wielkie święto "Peczenica".
Z Wołynia na Bałkany
Polacy na Bałkanach znaleźli się za przyczyną wielkich zmian politycznych przełomu XIX i XX wieku. Galicja, Małopolska Wschodnia oraz część Wołynia znajdowały się wówczas pod berłem cesarza Austro-Węgier. Był to trudny czas dla Kresów. Bieda była tak powszechna, że na Królestwo Galicji i Lodomerii (jak wówczas nazywano Małopolskę Wschodnią) mawiano "Królestwo Golicji i Głodomerii". W tym czasie Austro-Węgry zajęły niewielki powierzchniowo, ale bardzo ważny politycznie obszar na Bałkanach - Bośnię. Kilkadziesiąt lat później będzie to przyczyną wybuchu okrutnej wojny, gdyż w stolicy regionu - Sarajewie - w lipcu 1914 r. zostanie zastrzelony arcyksiążę Ferdynand, co da pretekst do wybuchu Wielkiej Wojny, zwanej dzisiaj I wojną światową.
Niemniej podporządkowanie sobie Bośni było jednym, a zagospodarowanie jej lesistych terenów - drugim. I wówczas narodził się pomysł, aby zasiedlić te tereny ochotnikami, np. z Galicji. Każdy, kto wykarczowałby sobie las i założył tam pole, mógł otrzymać je na własność. Na tę propozycję do roku 1914 skusiło się ok. 1200 polskich rodzin.
Władysław Kwaśni z Parzyc koło Zebrzydowej do Polski przyjechał, mając 9 lat. Ale jego ojciec urodził się na bośniackiej ziemi w roku 1900. Ich rodzina wywędrowała z Wołynia pod koniec XIX w. i osiedliła się w miejscowości Rakovac. Jak trudno było żyć w Bośni? - Teściowa mojej mamy opowiadała, że mieszkali w szałasie i że jak zaczął padać ulewny deszcz, to mój ojciec ze swoim bratem pływali na gałęziach, które służyły jako kołyska - opowiada mężczyzna.
Wiara i ks. Antoni
Łącznie szacuje się, że w Bośni osiedliło się wówczas ok. 200 tys. osób. W większości byli to katolicy, którzy trafili w samo centrum tygla kulturowo-religijnego. Gdyby osiedlili się jakieś 100 km na zachód, żyliby w katolickiej Chorwacji. Gdyby było to 150 km na wschód, żyliby w prawosławnej Serbii. Zaś 200 km na południe żyją tylko muzułmanie. A w Bośni? A w Bośni żyją wszyscy. I to stało się problemem także wewnętrznego konfliktu pomiędzy Chorwatami, Serbami, Bośniakami i komunistami w czasie II wojny światowej.
Zanim jednak ta wybuchła, Polacy próbowali poukładać sobie życie na obcej ziemi. Jedną z większych bolączek był brak kapłanów oraz miejsc modlitwy. Kościoły udało się, co prawda, pobudować, ale księży ciągle było jak na lekarstwo. Nawet jeżeli byli, to niewielu znało i chciało nauczyć się języka polskiego. Dlatego gdy w 1939 r. do polskiej wsi Gumjera trafił pierwszy proboszcz (do tamtej pory miejsce to obsługiwali księża z sąsiednich parafii), a na dodatek zaczął uczyć się języka polskiego, parafianie go pokochali.
Tym młodym kapłanem (wyświęcono go 30 kwietnia 1939 r.) był ks. Antoni Dujlovic. Chorwat służył ofiarnie Polakom w tym górzystym regionie. Gdy wybuchła II wojna światowa i Jugosławię opanowali Niemcy, odżyły konflikty narodowościowe. Każda z nacji miała swoją partyzantkę. Serbscy czetnicy próbowali "wyczyścić" Bośnię z katolików i muzułmanów. Dlatego rozpoczęły się groźby śmierci pod adresem księdza. Ten jednak nie zamierzał uciekać z polskiej wsi. Był świadomy, co mu grozi. Tak pisał w liście do przyjaciela o decyzji pozostania z Polakami: "Jest mi bardzo ciężko, bo jestem sam na tych terenach. A jakie są warunki - Bóg sam wie. Nie ma spokoju, niestety już osiwiałem. Nerwy mam na wyczerpaniu, ale chcę być prawdziwą ofiarą swego świętego powołania i ofiarą dla tych wszystkich dusz nieśmiertelnych. Broni mnie tylko dobry Pan Bóg. Ucieczkę stąd nakazywano mi już kilka razy od czasu wyjazdu, ale ja nie chcę. Na Wielkanoc miałem opuścić parafię, ale nie". Jak napisał, tak zrobił. Postanowił zostać z tymi, dla których specjalnie nauczył się języka polskiego. Serbscy czetnicy zamordowali kapłana 11 lipca 1943 roku.
Pamięć i proces
Gdy w 1947 r. komunistyczne władze Broza Tito usuwały z Bośni Polaków, ci zabrali ze sobą m.in. pamięć o zamordowanym proboszczu. Po długiej podróży pociągami wysiedli w Bolesławcu i po dotarciu do Ocic w miejscowym kościele, przy bocznym ołtarzu, powiesili zdjęcie ks. Dujlovicia. Dla nich - pasterza świętego, który oddał za nich swoje życie.
Przez następne kilkadziesiąt lat pamięć o kapłanie trwała między przesiedleńcami. Wiele dla zachowania pamięci zrobiły siostry adoratorki Krwi Chrystusa, które przyjechały z Bośni do Polski razem z repatriantami. Wśród nich będzie też "przyczyna" ostatniej wizyty bp. Komaricy w Polsce - s. Magdalena Karaban ASC.
Gdy padał komunizm, Kościół katolicki w Bośni także złapał wiatr w żagle. Wierni byli świadomi, jak wielu księży, sióstr zakonnych, a także świeckich było prześladowanych zarówno przez hitlerowskich okupantów, jak i przez serbskich czetników czy komunistyczną partyzantkę. Dlatego gdy zakończyła się krwawa domowa wojna w byłej Jugosławii, nieliczny Kościół Bośni rozpoczął zbieranie świadectw o męczeństwie wspomnianych synów i córek Kościoła. W ten sposób odżyła pamięć o ofierze ks. Dujlovicia. Ale w Bośni praktycznie nikt o nim niczego nie wiedział. Polskie wsie, wysiedlone i oddane we władanie przyrodzie, zarosły lasami, a domy się pozawalały. Jedynym miejscem na świecie, gdzie ktoś pamiętał o ks. Antonim, był Dolny Śląsk. I świadectwa byłych mieszańców Gumjery stały się materiałem, na którego podstawie udało się rozpocząć proces beatyfikacyjny ks. Dujlovicia. Obecnie, co przyznaje bp Komarica, trwają prace nad otwarciem procesu już w Rzymie.
- Etap diecezjalny się zakończył, ale nie było kapłana, który mógłby go poprowadzić w Rzymie. Ostatnio udało się takiego kapłana mianować i przed miesiącem nowy ordynariusz diecezji Banja Luka był w Rzymie, gdzie uzgodnił, że niedługo rozpoczną się rozmowy nad otwarciem procesu zarówno ks. Antoniego, jak i trzech innych kapłanów zamordowanych w czasie II wojny światowej - mówi bp Komarica.
Ocickie wspomnienia
Pamięć o losach Polaków w Bośni, tak silna przez kilkadziesiąt lat, obecnie jest narażona na odejście w mrok historii. Aby temu zapobiec s. Karaban przez lata zbierała wspomnienia repatriantów oraz przedmioty przywiezione z Bałkanów. W 2020 r. w Ocicach udało się otworzyć izbę pamięci ks. Dujlovicia, a w niej zarówno informacje o nim samym, jak i wspomniane artefakty. Siostra Magdalena odeszła do Pana w roku 2023, a obecna wizyta bp. Komaricy była związana m.in. z odsłonięciem i poświęceniem tablicy jej pamięci na ścianie izby.
Poświęcenie tablicy upamiętniającej s. Magdalenę Karaban i Polaków zamordowanych w BośniBez przebaczenia
Wspomniana sytuacja polityczna w Bośni i Hercegowinie jest nabrzmiała napięciem związanym z serbskimi zbrodniami wojennymi, dokonanymi tu w czasie wojny domowej. Są to niezabliźnione rany w wieloletnim konflikcie narodowościowym i religijnym pomiędzy muzułmanami a prawosławnymi Serbami. W ten konflikt wplątani są też katolicy, ponieważ w czasie II wojny światowej wielu katolickich Chorwatów popełniło okrutne zbrodnie na m.in. Serbach. Przez lata komunistycznej Jugosławii, której ton nadawali Serbowie, niewiele mówiło się o przebaczeniu i wyjściu z nienawiści. To legło u podstaw wojny domowej. I dzisiaj, mimo w miarę pokojowego współistnienia, pewne konflikty nadal się tlą. Dobrym przykładem jest tutaj chociażby postać bardzo zasłużonego dla Chorwatów kard. Alojzego Stepinaca, który został beatyfikowany przez Jana Pawła II, a który dla Serbów jest symbolem katolickiego państwa Chorwatów współpracującego z III Rzeszą. Nie mają znaczenia fakty, a jedynie retoryka antykatolicka, jaka panuje w niektórych prawosławnych kręgach w Serbii. To ponoć mocno blokuje proces kanonizacyjny, który mógłby stać się pretekstem dla niektórych przeciwników dialogu pomiędzy Rzymem a prawosławiem.
Podobnie sprawa ma się z procesem beatyfikacyjnym ks. Dujlovicia. Według świadków, zamordowali go przecież serbscy, a więc prawosławni czetnicy. Także i w tym przypadku przez lata pojawiały się apele o ostrożność przy uznawaniu go za świętego męczennika za wiarę. Poświęcenie przez katolickiego biskupa z Bośni i Hercegowiny w Polsce tablicy upamiętniającej s. Karaban, której dziełem życia było upamiętnienie chorwackiego kapłana zabitego przez serbskich czetników, też zaostrza animozje.
Co ciekawe, nawet tak odległa historia, jak losy kard. Stepinaca, napotykała na przeszkody natury religijno-narodowościowej. Niemniej proces ruszył. Jednak także w kuluarach mówi się o tym, że przez dekady komunizmu, a także i w czasie wojny domowej zginęło i było prześladowanych wielu katolików. Są to ciągle zbyt żywe sprawy, by można było je rozpatrywać w kontekście procesów beatyfikacyjnych. Jak bardzo są to rozpalające emocje wydarzenia, pokazuje trwający konflikt polityczny w Bośni i Hercegowinie. Jest on związany z przyjęciem przez ONZ deklaracji o potępieniu krajów, które zaprzeczają wydarzeniom z okresu 6-25 lipca 1995 r., kiedy żołnierze Sił Zbrojnych Republiki Serbskiej zamordowali ponad 8 tys. bośniackich muzułmanów. W deklaracji potępiane są też działania "gloryfikujące osoby skazane przez międzynarodowe sądy". Rząd Serbskiej Republiki, wchodzącej w skład Bośni i Hercegowiny, zagroził demontażem państwa w przypadku przyjęcia tej deklaracji. Czy tak się stanie, nie wiadomo. Poruszanie jednak w tym momencie spraw prześladowań katolików przez np. Bośniaków czy Serbów za czasów komunizmu bądź w czasie wojny domowej mogłoby otworzyć nową "polityczno-religijną puszkę Pandory".