Były więzień, a dziś terapeuta uzależnień i pielgrzym Bożego Miłosierdzia opowiedział w "Kociołku" świadectwo swojego życia oraz nawrócenia.
W piątek 17 lutego gościem 94. Salezjańskiego Kociołka Kultury był Marek Sidło, pielgrzym Bożego Miłosierdzia oraz terapeuta uzależnień.
Marek już jako dziecko nie miał łatwego życia. Jego ojciec był alkoholikiem. Zarobione przez siebie czy przez żonę pieniądze przepijał. Mimo to Bóg był dla Marka ważny, modlił się. Nie miał jednak co jeść, chodził głodny. - Zacząłem kraść. Obchodziłem sklep i zjadałem słodkie bułki. „Panie Boże, chyba to rozumiesz” – mówił. – Później zobaczyłem, że na stoisku obok stały dezodoranty, perfumy. Czemu miałbym ich nie „kupić” siostrze, dziewczynie? – Marek stopniowo przesuwał granicę i coraz bardziej oszukiwał siebie samego.
Brak poczucia bezpieczeństwa zrekompensował sobie towarzystwem. – Dobraliśmy się we trzech. Każdy z nas był w podobnej sytuacji, mieliśmy agresywnych ojców alkoholików. Umówiliśmy się, że gdyby coś się działo, np. gdyby któryś z nas był bity, to jeden stanie za drugim. To dawało nam poczucie bezpieczeństwa, którego nie mieliśmy w domu – tłumaczył.
Z czasem kradł już dla „sportu”, bo – jak wspominał – uzależnił się od wysokiej adrenaliny, ryzyka.
Spotkanie w sali teatralnej kościoła pw. św. Jana Bosko w Lubinie. Jakub Zakrawacz /Foto GośćKradnąc, miał coraz więcej pieniędzy i lepiej się ubierał. Marek został wkrótce dostrzeżony przez jednego ze starszych chuliganów na dzielnicy. – Dzieciak, ty sobie dobrze radzisz…– wspominał słowa lokalnego watażki. – Mogłem z nim się napić. Dla mnie to była wielka sprawa, czułem się szanowany. Gdy się napiłem, całe napięcie ze mnie zeszło – opowiadał. Wkrótce Marek się uzależnił i poszedł śladami taty.
Poruszyło go, gdy koleżanka siostry powiedziała, że Marek jest już jak jego ojciec i idzie tą samą ścieżką. – Te słowa mocno wbiły mi się w serce i długo za mną chodziły – wspominał. Wkrótce przestał pić. Nie był to jednak koniec jego problemów. - Pozbyłem się jednego złego ducha, a w jego miejsce wpuściłem siedem gorszych – mówił.
Wkrótce już nie tylko kradł produkty za granicą, ale stworzył własną siatkę. – Żeby kraść dla mnie jeden człowiek rzucił pracę w stoczni, kradła dla mnie nawet nauczycielka czy kierowniczka sklepu spożywczego – opowiadał. – Przeliczałem pieniądze i stawałem się coraz bardziej agresywny, nie poznawałem siebie samego. Potrafiłem skopać mojego ukochanego psa – mówił. – Zawsze powtarzałem, że nie będę jak ojciec, a stałem się dużo gorszy niż on – dodał.
Dla Marka zaczęła kraść również jego dziewczyna. Jeździła z jego kolegą. Marek wkrótce dowiedział się o zdradzie. Zaczął pić. Doszły do tego narkotyki. Nie radził sobie z tą sytuacją. – Pomyślałem sobie: nie mogę z tym żyć, nie poradzę sobie inaczej, muszę go zamordować. Zacząłem szukać tego człowieka – opowiadał. – Pamiętam, jak podszedłem do jego ojca i powiedziałem mu: „Dziś zabiję twojego syna” – wspominał mrożące krew w żyłach chwile. – W oczach tamtego człowieka widziałem smutek i bezradność. Nie robiło to na mnie wrażenia. Byłem egoistą, chciałem, by wszyscy zobaczyli moją krzywdę – wspominał.
Dalsza część artykułu na stronie drugiej