− Pan czyni wielkie rzeczy w styczniu. Zawsze czekam na ten miesiąc – o kolejach swojego życia oraz nawróceniu opowiada Sebastian Zdyb, mieszkający na co dzień w Niemczech.
Sebastian dzieciństwo spędził przy Zakładzie Poprawczym w Jerzmankach-Zdroju koło Złotoryi. Od instytucji, w której jego ojciec przepracował blisko pięćdziesiąt lat, dzieliło go zaledwie kilka kroków. Dorastający chłopak dobrze się czuł w młodym towarzystwie, zaczął grać z osadzonymi w ping-ponga, uczyć się grypsery. Chciał łatwo żyć i wiedział jedno: nie wolno dać się złapać.
− Kombinowałem od dziecka. Pamiętam, że nawet w piaskownicy kradłem dzieciom zabawki – opowiada Sebastian. Z wiekiem przyszły poważniejsze przewinienia. – Czasu, który przepracowałem w życiu w pełni legalnie, było bardzo mało. Choć nigdy nie należałem do grupy przestępczej, sprawdziłem w życiu wiele rzeczy: narkotyki, napady, kradzieże samochodów, okradanie domów, oszustwa – wspomina.
Nie stronił od alkoholu. – Zaczęło się jeszcze w szkole podstawowej. Po latach zobaczyłem jednak, że wszystko idzie w złą stronę, a ja po piciu zaczynam głupio się zachowywać, nie panuję nad sobą. Chciałem rzucić alkohol, ale nie mogłem – wspomina. Przełom nastąpił 1 stycznia 2006 roku. − Poczułem, że po prostu mogę przestać. Podszedłem do mojej przyszłej żony i powiedziałem jej: „Wiesz, od jutra nie będę pił”. Pół lampki szampana i wróciliśmy do domu. Na następny dzień wszystko się zmieniło. Wstałem i byłem wolny, nie miałem tego pragnienia. Wiedziałem tylko, że mam odwiedzić mojego kolegę, niepijącego alkoholika – wspomina.
Po rozmowie ze znajomym, Sebastian zaczął regularnie uczęszczać do klubu abstynenta, chodzić na mityngi. Gdziekolwiek jeździł, szukał grup wsparcia. − Cały czas jednak myślałem, że niepicie to moja zasługa. Że jestem tak silny jako facet. Dopiero po dziesięciu latach zrozumiałem, że to Bóg już wtedy się mną interesował – mówi. − Pustka w moim sercu pozostała, wciąż robiłem rzeczy, których do dziś się wstydzę − mówi. W pewnym momencie musiał przez nie nawet opuścić kraj. Wyjechał do Niemiec. − Pamiętam, że przełom 2014 i 2015 roku był dla mnie strasznie trudny. Straciłem pracę, wpadłem w depresję i marzyłem o tym, by ukarać innych za mój los. Szykowałem się do zemsty na trzech ludziach, przez których musiałem wyjechać z Polski. Chciałem ich zastrzelić. W trakcie jednego z mityngów powiedziałem na głos, że wracam na chwilę do kraju „domknąć” moje stare sprawy. W przerwie podszedł do mnie jeden z uczestników i wypowiedział słowa, które wręcz przeszyły mnie i pozostały ze mną na długo: „Seba, znam cię dwa lata. Jeśli nie wybaczysz ludziom, twoje życie się nie zmieni”. Co ciekawe, ten znajomy był daleko od Boga, później przestałem go widzieć nawet na kolejnych mityngach. Pan postanowił się jednak nim posłużyć. Jego słowa ciągle mnie prześladowały, czułem, że mogę tamtym osobom darować – wspomina.
Sebastian z zemsty zrezygnował, ale nie przerwało to jego problemów. − Pamiętam, że gdy na początku roku otrzymałem na konto ostatnią wypłatę, udało mi się tylko opłacić mieszkanie i raty za samochody. Siedziałem w domu i byłem zdruzgotany. Zacząłem słyszeć głos namawiający mnie do popełnienia samobójstwa. Wyłączyłem komputer i popatrzyłem na moją żonę, myślałem, że to ona coś do mnie mówi. Nie rozumiałem tego, co się dzieje. W pewnym momencie zwiesiłem głowę i powiedziałem: „Dobra, jutro się powieszę”. Wiedziałem wtedy, że kolejnego dnia odbiorę sobie życie – wspomina.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się