Kilkudziesięciu młodych wilczków przeżyło swój pierwszy wakacyjny obóz nazwany Wielkimi Łowami.
Przez cztery dni na polanie niedaleko Dziwiszowa trwały Wielkie Łowy. Umundurowani myśliwi poszukiwali tam m.in. mordercę kozła (którym okazał się przebiegły i niebezpieczny tygrys), walczyli z niedogodnościami (ogromnymi ulewami, ale i piekielnym żarem z nieba), a na zakończenie część z nich złożyła swoją pierwszą w życiu poważną obietnicę, dzięki której formalnie zostali włączeni do formacji. Wszystko to w ramach Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza” Federacja Skautingu Europejskiego.
Wielkie Łowy to wakacyjny obóz dla członków gromad wilczków, czyli "przedsionka" harcerstwa katolickiego. Wspólne obozowanie dla kilkuletnich chłopaków (niektórzy mają tylko 8 lat), wspólne jedzenie posiłków, gry i zabawy, mają jeden główny cel – stworzyć wilczka. Wilczek to ktoś działający w grupie, posiadający zasady i wartości. Tak jak wilczki z "Księgi dżungli" Rudyarda Kiplinga.
Grzegorz Szandała, asystent hufcowego w 1. Hufcu Jeleniogórsko-Legnickim Stowarzyszenie Harcerstwa Katolickiego "Zawisza" Federacja Skautingu Europejskiego, mówi krótko: biwak to okazja do poznawania siebie samych. - Kończymy dzisiaj Wielkie Łowy. Był to wspólny biwak kilku gromad należących do naszego hufca - z Legnicy, Jeleniej Góry, Bolesławca i Zgorzelca. Łączne było nas tutaj pięćdziesięciu. Celem Wielkich Łowów jest po prostu poznanie siebie samych i siebie nawzajem. Myślę, że wyszło nam to całkiem dobrze, zwłaszcza że były to pierwsze Wielkie Łowy naszego hufca, który powstał kilka lat temu - mówi szef obozu.
Życie na biwaku można podzielić na dwie rzeczywistości. Pierwsza to wszelkiego rodzaju gry, podchody, konkurencje, śpiewy, siedzenie przy ognisku, późne chodzenie spać. Druga to szkoła zaradności - prawie wszystko mały wilczek musi sobie sam zorganizować albo - co jest niekiedy trudniejsze - zorganizować w grupie. To grupowe współdziałanie bardzo się liczyło podczas Wielkiej Gry.
- Wielka Gra to zabawa dla całej gromady. Mieliśmy zadanie odgadnięcia, kto zabił kozła. Zabawa bazuje na postaciach z "Księgi dżungli". Liczyła się praca zespołowa. Trzeba było odnaleźć zwierzęta, które podpowiadały nam wskazówki. Ostatecznie odkryliśmy, że to był tygrys - opowiada Franciszek Petrukiewicz z gromady legnickiej.
Obóz zakończył się uroczystym ściągnięciem polskiej flagi z masztu. Zanim jednak do tego doszło, młodzi otrzymali wyróżnienia (tzw. gwiazdki), a kilku z nich złożyło uroczystą obietnicę wilczka. Jest to rodzaj przyrzeczenia (jeszcze nie harcerskiego), w deklaruje się chęć ostania wilczkiem, by "móc stawać się lepszym człowiekiem na podobieństwo naszego Ojca w niebie". A także obiecuje "ze wszystkich sił starać się być wiernym Bogu, rodzicom i [ojczyźnie] Polsce i prawu gromady oraz każdego dnia czynić komuś dobry uczynek". W ramach tego uroczystego dialogu Akela przypomina wilczkowi, że stał się teraz członkiem gromady, a także "bratem wszystkich wilczków w Polsce, w Europie i na świecie".
- Jestem po raz drugi na takim obozie. Pierwszy tak bardzo mi się spodobał, że postanowiłem wrócić. Bardzo podoba mi się to, że można spać pod gołym niebem i w namiocie. Jest też mnóstwo przygód. Są gry, sami sobie możemy gotować, mamy podchody, zabawy. No i nie ma rodziców. Mam 11 lat i za rok będę mógł zostać harcerzem. Na pewno to zrobię, ponieważ słyszałem, że w harcerstwie obozy są jeszcze bardziej "ekstremalne" - znaczy fajniejsze - mówi Jeremiasz Szewczyk z gromady jeleniogórskiej.