Ochotnicy do wyjazdu potrzebują naszego wsparcia. Mówią o tym na spotkaniach w parafiach, do których są zaproszeni.
Najpierw w Lubinie, w parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, a tydzień później w parafii pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Legnicy pojawiło się małe stoisko.
Towarzyszyło ono wizycie wolontariuszek z Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego „Młodzi światu” z Wrocławia. Wśród nich była pochodząca z Legnicy Aleksandra Beńko, która mieszka i pracuje w stolicy Dolnego Śląska. Jak sama opowiada, tam też, świeżo po skończeniu studiów i podjęciu pracy, zadała sobie pytanie, czy teraz jej życie będzie wyglądało właśnie w ten sposób: praca, dom, praca, dom… Odpowiedź, jaką poczuła w sercu, była zdecydowanie negatywna. Pozytywnym głosem w tym samym sercu była myśl o wolontariacie misyjnym. Tak trafiła do wspólnoty Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego „Młodzi światu”.
– Już tam byłam kilka lat wcześniej, na początku studiów. Ale po kilku spotkaniach przestałam przychodzić. Teraz było już zupełnie inaczej. Weszłam do wspólnoty, pomyślałam, że fajnie byłoby poświęcić komuś więcej czasu. Tak całkowicie bezinteresownie – mówi Ola.
Dla dziewczyny i grupy innych ochotników, rozpoczął się okres dwuletniej formacji. Dobremu przygotowaniu się do wyjazdu służą chociażby konferencje, spotkania i modlitwa. Do tego ogromna dawka informacji o kulturze, religii czy języku danego obszaru. Ochotnicy poznają różne zasady wychowawcze, bo często będą podczas swojego wyjazdu opiekowali się dziećmi i młodzieżą. Są oczywiście obowiązkowe szczepienia wymagane w kraju, do którego się udają.
A dokąd lecą? Tego na początku nie wie nikt. Dopiero po kilku miesiącach składa się podanie z prośbą o wyjazd, tam zaznacza się, ile czasu można poświęcić na taką służbę. Czasem miesiąc, czasami trzy. Zdarza się i rok.
– W podaniu mamy możliwość zaznaczenia, że chcielibyśmy pojechać do Azji czy do Afryki. Nic więcej. Ja w sercu marzyłam o Sudanie Południowym. Bardzo się ucieszyłam, gdy pod koniec drugiego roku usłyszałam, że będę wysłana właśnie tam – mówi Ola.
Ola wyjedzie do miejscowości Wau, której nazwę po polsku czytamy „Łał”. Była więc wielka radość, gdy Ola i jej koleżanki zostały skierowane do pomocy właśnie do tego 140-tysięcznego miasta, leżącego w centrum kraju. Pracują tam siostry salezjanki, które prowadzą przedszkole, szkołę podstawową i klinikę. Tam też przez trzy miesiące będą pracować wolontariusze z Wrocławia. Wśród nich Ola, która będzie uczyła języka angielskiego dzieci ze szkoły podstawowej.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się