Już od czterech dekad głosy tych mężczyzn cieszą ucho nie tylko polskich słuchaczy. Ile trwają ich próby, dokąd podróżują?
W sobotę 8 lutego w kościele pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny na Starym Lubinie odbyła się uroczysta Msza św. i koncert z okazji 40-lecia Chóru Zakładów Górniczych „Lubin”. Jego członkowie łączą występy z pracą zawodową i jeżdżą ze swoimi koncertami po Polsce i świecie.
- Cechuje ich postawa prospołeczna. Ci ludziem, zamiast siedzieć przed telewizorem lub przy kuflu piwa, udają się na próby, jeżdżą na koncerty. To wszystko kosztuje wiele samozaparcia - mówił o chórzystach ks. Wiesław Migdał. - Chcieliśmy dziś podziękować przede wszystkim ich małżonkom, które przecież zdane są na trud pracy w domu. Ich mężowie często są w domu jedynie gośćmi. Praca zawodowa, ćwiczenia, występy… - tłumaczył w homilii duchowny.
Po Eucharystii odbył się koncert oraz wręczono nagrody chórzystom, którzy obchodzili swoje jubileusze pracy w zespole. Nie zabrakło również nagród i gratulacji m.in. od Dariusza Jacha, dyrektora ZG Lubin czy Adama Myrdy, starosty powiatu lubińskiego. Głos zabrał również ks. Dariusz Stańczyk, posługujący na co dzień w Tobolsku na Syberii: - Przyjechaliście do Lwowa na stulecie śmierci Marii Konopnickiej. Odwiedziliście jej grób i cudownie śpiewaliście w katedrze, w której Jan Kazimierz składał kiedyś śluby jasnogórskie. Nikt wam tego nie zapomni - mówił wdzięczny kapłan.
O to, w jaki sposób wygląda życie chórzysty postanowiliśmy zapytać Krzysztofa Kujawskiego, dyrygenta chóru. - Na próbach spotykamy się dwa razy w tygodniu. Każde zajęcia trwają około dwóch godzin. Oprócz tego dochodzą oczywiście koncerty, których w ciągu roku jest około dwustu. - Czasem nawet połowa naszych występów odbywa się poza granicami kraju - mówił artysta. - Dokąd jeździmy? Celem naszych ostatnich wyjazdów były Gruzja i Serbia. Wcześniej byliśmy m.in. we Włoszech, Wielkiej Brytanii, Austrii, a nawet w Ziemi Świętej - tłumaczy dyrygent.
Czy wstąpienie do chóru to zawsze bardzo przemyślana decyzja? Czasami można tam trafić przez przypadek. - To wszystko dzięki koledze - opowiada Marek Kałużny. - Pojechałem z nim kiedyś na wycieczkę i byłem świadkiem występu chóru w Pogorzelicy. Wtedy właśnie wydało się, że gram na gitarze. Graliśmy całą noc prezesowi pod domkiem i tak od słowa do słowa i dziś już od ponad roku jestem w chórze górniczym - śmieje się szczęśliwy M. Kałużny.