- Dla mnie dużo łatwiej było dojść na biegun, wejść na Kilimandżaro czy przebiec maraton, niż przyznać się do swoich słabości - mówił w Legnickim Polu Jan Mela, podróżnik i społecznik.
Przez bardzo wiele lat mojego życia grałem twardziela, kogoś, kto ze wszystkim daje sobie radę. Ja nie wejdę na biegun? Wejdę. Na drugi? Też wejdę. Jakby był trzeci biegun, to też bym wlazł - rozpoczął swoje świadectwo gość Spotkania Młodych.
Podkreślił, że łapiemy się często na wierze, iż można realnie przeżyć życie bez trudności. - Nie jestem tu po to, żeby opowiadać wam o sukcesach czy osiągnięciach, o których mówią niektórzy w kontekście mojego życia. Nie lubię tych słów. Góry, bieguny się doświadcza, nie zdobywa. Ciekawe, dlaczego pokora w oczach świata jest śmieszna? Dla mnie najważniejsze nie jest to, że byłem gdzieś pierwszy czy stanąłem gdzieś jako najmłodszy - opowiadał J. Mela.
Kiedy po wypadku stracił rękę i nogę, uświadomił sobie, że stracił coś dużo cenniejszego - sens życia. Wydawało mu się, że funkcjonowanie jako niepełnosprawny nie ma sensu, bo należy być przecież symetrycznym, z dwiema rękami i nogami. Tak, jak Pan Bóg stworzył. - Moje życie po wypadku stało pod znakiem zapytania, przeszedłem 50 operacji pod narkozą. I myślałem sobie wtedy, że nie ma dla mnie znaczenia, czy ja to przeżyję czy nie, bo nawet jeśli wyjdę ze szpitala, to... nawet nie wyjdę sam. Bo nie będę miał nogi i ręki - wspominał podróżnik i społecznik.
Wtedy, 17 lat temu, wszystko wydawało mu się niemożliwe. Gdyby przyszedł wtedy ktoś i przekonywał go do tego, co się dzieje dzisiaj - że uwierzy realnie w Boga i nauczy się Mu dziękować za każdą rzecz, nie tylko za plusy, ale i za minusy - nie uwierzyłby wcale. - Pan Bóg mówi do nas przez trudne doświadczenia, dlatego dziękuję Mu za swoją niepełnosprawność. Gdybym nie stracił nogi i ręki, a wcześniej domu w pożarze i młodszego brata w wypadku, nie poznałbym dobrze Pana Boga. Nie wiem, dlaczego Bóg tak chciał, ale tak się potoczyło. To może brzmi śmiesznie, ale ja po pożarze miałem więcej ubrań niż przed pożarem! Dzięki pomocy ludzi. Jedzenia było tyle, co na wigilię. Jako 7-latek naprawdę się z tego cieszyłem - mówił J. Mela.
Zaznaczył, że musimy doświadczyć jakiejś straty po to, żeby paradoksalnie coś zyskać. Dzisiaj widzi, że nie ma takiej trudności, z której Pan Bóg nie byłby w stanie nas wyciągnąć. Że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Podróżnik długi czas myślał, że Kościół to nie jest jego miejsce, bo nosi w sobie zbyt wiele grzechów. Większość z nich jeszcze się powtarzała. - Słyszałem wtedy głos szatana: "To po co się spowiadasz? Przestań. Myślisz, że Pan Bóg takiego frajera jak ty wysłucha?". A Jezus nam chce za każdym razem wybaczyć. Dla mnie dużo łatwiej było dojść na biegun, wejść na Kilimandżaro, przebiec maraton, niż przyznać się do swoich słabości - oświadczył gość Spotkania Młodych.
Apelował o to, by akceptować swoje słabości, ale z nimi walczyć. Człowiek nie jest bez grzechu, ale warto szukać sensu w każdym doświadczeniu, w drugim człowieku. Jak mówi Pismo Święte, jesteśmy powołani do odwagi i męstwa, do rzeczy wielkich, czyli dzielenia się sobą z drugim człowiekiem. - Najpierw musimy nauczyć się kochać samego siebie. Jeśli myślisz, że nie kochając siebie, będziesz w stanie pomóc drugiemu człowiekowi, to mylisz się. Tak się nie da. Pan Bóg nas stworzył na swój obraz i podobieństwo. Każdy krzywy nos powstał z jakiegoś powodu - przekonywał J. Mela. Zacytował na koniec litewskie powiedzenie: "Każda, nawet najmniejsza kałuża odbija niebo".