- Dla mnie to oczywiste, że jeżeli Pan Bóg dał mi w życiu tyle szczęścia, zdrowie, rodzinę, to powinnam się tym szczęściem podzielić - mówi Kalina Kabat. - Dlatego pracowałam w wolontariacie. Dlatego pojechałam na misję.
Pierwsza myśl o misjach, a właściwie o tym, żeby zostać misjonarką, pojawiła się w V klasie szkoły podstawowej. Wcześnie, jak na życiowe decyzje. - To było jakieś kółko historyczne czy może wiedzy o świecie? Nie pamiętam. W nim misjonarz. Opowiadał o swoim życiu, o powołaniu. Na koniec filmu prosił widzów o pomoc. I tą prostą prośbą trafił mnie prosto w serce. Wkrótce zorganizowałam pierwszą w życiu samodzielną akcję charytatywną. Zebrałyśmy z kilkoma koleżankami sporo rzeczy, jakichś przyborów szkolnych, i wysłałyśmy mu - opowiada.
Dlaczego właśnie ją ujęła prośba misjonarza? Przecież mówił z ekranu do całej klasy. - Nie wiem. Mam coś w sobie takiego, że chcę pomagać innym - mówi.
Ta pewność nie opuściła jej na studiach, które rozpoczęła we Wrocławiu. Rok akademicki zaczęła właściwie od poszukiwania jakiegoś wolontariatu misyjnego, bo tego zakonnika z filmu o aniołach ciągle miała przed oczami. W internetowej wyszukiwarce najpierw wyskoczyła Warszawa, potem Kraków. No i wreszcie Wrocław.
- Okazało się, że salezjański wolontariat misyjny był 5 minut drogi od miejsca mojego zamieszkania. Ucieszyłam się, bo wcześniej byłam animatorką u lubińskich salezjanów - wyjaśnia. Ale nie od razu mogła zostać misjonarką. W jej przypadku przygotowania do wyjazdu trwały dwa lata. - Oni byli bardzo zdziwieni, że ja weszłam i od razu chciałam coś robić - śmieje się Kalina. - Bo to się rzadko zdarza, ludzie na ogół „się cykają”. Mama zawsze mi powtarzała, że jak coś robisz, rób dobrze. No to dla mnie było oczywiste, że jak się na coś zdecydowałam, to nie ma czasu do stracenia - opowiada.
Więcej o Kalinie i jej pobycie na misji w nr. 43 "Gościa Legnickiego" na 23 października br.