Kiedyś może być tak, że stanę z nimi twarzą w twarz. I oskarżą mnie o brak miłości.
Poszedłem wczoraj na czarny protest na legnicki Rynek. Bardziej z dziennikarskiego obowiązku niż z przyjemności. Myśląc o zrobieniu materiału, zastanawiałem się, czy jest możliwe pokazanie tego wydarzenia obiektywnie. Rozmowy z dziennikarzami utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest to bardzo potrzebne. Większość z nich opowiadała się bowiem po jednej bądź po drugiej stronie barykady.
Mój wewnętrzny problem polegał na tym, że uważam, iż nie ma jednej linii podziału między "nami" a "nimi". Łatwo jest wykrzyczeć, że "ci drudzy" są źli, bo albo "zmuszają do rodzenia", albo "chcą zabijać dzieci". Nikt nie chce zmuszać do rodzenia, nikt nie chce zmuszać do zabijania.
Różnica jest jedynie w postrzeganiu ilości miłości, jaką w sobie mamy. Ja uważam podobnie do protestujących, że miłości we mnie samym może starczyć tylko na tyle, by nie zabić. Ale w przeciwieństwie jednak do protestujących uważam, że jest jeszcze jedno źródło miłości - Bóg, i On może dać mi na tyle miłości, by ta starczyła, bym mógł unieść ciężar opieki nad chorym dzieckiem.
Najbardziej boję się tego, że kiedyś, tam, u św. Piotra, stanę twarzą w twarz z tymi na czarno ubranymi kobietami i mężczyznami tak, jak stałem wczoraj na Rynku. Ale strach wynika z tego, że zostanę oskarżony o brak miłości. Tak, brak miłości. Że ja, katolik, chrześcijanin, dziennikarz, etc. etc., nie potrafiłem pokazać im piękna miłości, radości z dawania siebie innym, z kochania tego, co chore, słabe i ułomne. Że oni stojąc tam, ubrani na czarno, ze swoimi poglądami, opiniami, zranieniami i bolączkami, nie ujrzeli we mnie odbicia miłości Boga. I nie chodzi mi o ubranie się na biało, zmawianie Różańców czy przekrzykiwanie się na hasła. Chodzi o codzienny przykład ofiary aż po śmierć.
Bo co innego zrobił Jezus? Przekrzykiwał się z Żydami, Rzymianami czy Judaszem? On był posłuszny miłości. A tak krzyczała i krzyczy głośniej niż 500 osób na legnickim Rynku.