Przez dziesięciolecia przywykliśmy do tezy, że bogactwo kulturowe powojennego Dolnego Śląska wyróżnia nas pozytywnie na tle innych regionów Polski.
Powojenne losy naszego regionu nie były ani bardziej, ani mniej tragiczne od dziejów Pomorza czy Warmii i Mazur. Niemcy wyjechali, gnani postanowieniami konferencji w Poczdamie, a na ich miejsce przyszli Polacy, osadnicy. W większości zza Buga, ale także znad Niemna, ze zburzonej Warszawy, z Małopolski, poznańskiego czy łódzkiego. Każdy z bagażem wojennej traumy i powojennych trosk, ale także - własnych tradycji.
Przez całą powojenną, peerelowską przeszłość, starano się tutaj zrobić z nich wszystkich jedno, homogeniczne społeczeństwo, polskie z mowy, języka, pochodzenia i zwyczaju. Nie było mowy o pielęgnowaniu regionalizmów. Na to przyszedł czas dopiero w latach 90. ub. w. Ludzie zaczęli szperać w skrzyniach babć i dziadków, wyciągać z nich przepisy kucharskie, nuty, ludowe stroje. Okazało się wtedy, że na Dolnym Śląsku żyjemy w "tyglu kulturowym", który jak żaden inny region w kraju nas wzbogaca i uszlachetnia.
Popłynęła rzeka programów edukacyjnych pielęgnujących odrębności, wyrósł las stowarzyszeń regionalnych, posypały się książki i publikacje na ten temat. Na festynach i odpustach częściej można było usłyszeć białoruską czastuszkę i spróbować litewskich kołdunów, niż zatańczyć poloneza albo zjeść kiełbasę z rożna. Coraz młodsi i coraz bardziej świadomi Dolnoślązacy dumnie przyznawali się do dalekich korzeni.
W ten sposób od dziesięcioleci wmawiamy sobie tezę, że bogactwo kulturowe powojennego Dolnego Śląska wyróżnia nas pozytywnie i dumnie na tle innych. Że barwny eksperyment wielokulturowości ostatnich kilkudziesięciu lat, szlachetniejszy jest od szarych, choć uświęconych przez wieki zwyczajów mazowieckich czy małopolskich.
Tymi wszystkimi zabiegami uspokoiliśmy nasze sumienia i odwieczną potrzebę przynależenia do jakiejś ludowej, starej wspólnoty. Zwłaszcza na terenach, przez setki lat gospodarowanych przez żywioł nam obcy, wrogi, antypolski. Zapominając, że ten sam żywioł wypracował tu coś, co powinniśmy byli przejąć, oswoić i zaakceptować. A może jeszcze więcej - wzbogacić i unowocześnić.
Dolnośląska architektura, dolnośląska kuchnia, dolnośląskie stroje ludowe, folklor, tradycja, legendy - dolnośląska kultura to wartość, której już tu nie ma. Zastąpiły ją regionalizmy przyniesione z daleka. Równie wartościowe, ale zminiaturyzowane, bo swoje gniazdo mające daleko stąd. I zmuszone codziennie rywalizować z innymi, przyniesionymi z równie daleka. Jaki smak ma potrawa zrobiona z kilku różnych dań, samych w sobie będącymi kulinarną całością? I kim jesteśmy dziś bardziej: Dolnoślązakami czy nosicielami tradycji i kultury naszych przodków? Kim powinniśmy być? Pytań jest wiele.