Spali na drzewach, myli się w rzece i jedli, gotując na ziemi... Kto taki? Nasi Zawiszacy.
Przez dwa pierwsze tygodnie lipca w ten sposób żyli harcerze z Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego "Zawisza" Federacji Skautingu Europejskiego z diecezji legnickiej: Jeleniej Góry, Olszyny, Zgorzelca, Mirska, Lwówka Śląskiego i Bolesławca. 30 chłopaków wzięło udział w tym tradycyjnym wakacyjnym obozie harcerskim.
Miejscem ich obozowania był las, piękny Dębrznik przecięty rzeką Kwisą, do którego dojeżdżało się przez wieś Przejęsław. To są już prastare Bory Dolnośląskie, w których być może niejeden dąb pamięta czasy sprzed kilkuset lat. A może nawet i tysiąca. To przepiękna sceneria na dwutygodniowy obóz dla harcerzy, który odbywał się pod znakiem 1050. rocznicy chrztu Polski. Bo Zawiszacy nie wstydzą się wiary w Boga.
- Wykorzystujemy pomysł, który był na Wielkich Harcach Majowych, czyli na wielkim turnieju dla skautów. Poza tym, przecież treścią roku duszpasterskiego jest 1050. rocznica chrztu. Każdy skaut składa przyrzeczenie, któremu ma być wierny przez całe swoje życie. Jest ono składane tylko raz, tak samo jak tylko raz przyjmujemy chrzest - mówi ks. Piotr Marciniak, kapelan na obozie.
Klimat chrztu Polski był też obecny w fabule tzw. wielkiej gry. - Polega ona na tym, że harcerze dostają zadania, które mają wykonać. Muszą dla przykładu zdobyć jakieś ukryte przez nas informacje czy odszukać króla, idąc po wskazówkach. Wielka gra trwa przez cały obóz. Nie ma przerwy. Uczestnicy są cały czas zanurzeni w tej grze - wyjaśnia Norbert Cierlik, komendant obozu.
Harcerze muszą sami zatroszczyć się o spanie czy jedzenie. Dlatego nie dziwi budowa miejsca do spania 3 m nad ziemią, gotowania na ziemnym palenisku czy kąpania się w wymyślonym przez siebie prysznicu, który składał się z butelek i węża ogrodniczego. Czasami przepierało się ubrudzone spodnie w Kwisie i grało w rugby.
- Na tym obozie jesteśmy po raz pierwszy. Do teraz jest trochę fajnie i trochę strasznie. Strasznie, bo się tęskni za rodzicami. Fajnie, bo sobie radzimy, gotujemy, sami zbudowaliśmy obóz. To jest na plus, że mama nie robi kanapek - mówią jeden przez drugiego Maciek Ostojewski i Jakub Pyrdek z Jeleniej Góry z zastępu Lis.
Na obozie generalnie mieszkała młodzież w przedziale między 12. a 17. rokiem życia. Wyjątkiem byli odpowiedzialni za poszczególne działy. Takim był 23-letni Jacek Szwarczyński, przyboczny 1. drużyny rząsińskiej.
- Mnie osobiście taki obóz uczy tzw. ogarnięcia życiowego. Jestem odpowiedzialny za zamówienia w hurtowniach, za logistykę, ogólnie mówiąc. Kształtuje mnie to jako człowieka. Pamiętam swój pierwszy obóz. To było w 2009 roku. Pierwszy obóz był koszmarny. Byłem w zastępie. Nic nie robiłem, nic mi się nie chciało. Odliczałem dni do końca obozu. Raz się zdarzyło, że wymiękłem i wróciłem do domu. Wystarczyło jednak, że się umyłem w domu i od razu zatęskniłem za obozem. Wróciłem. Jak się przeżyje taki obóz, to człowiek ma taką satysfakcję, jakby zdał 6 egzaminów podczas jednej sesji na studiach. Wiem, o czym mówię, bo jedno i drugie mam za sobą - mówi Jacek.
Potwierdza to też Piotr Królikowski, drużynowy 1. drużyny jeleniogórskiej. - Obóz to cel i podsumowanie całego roku pracy harcerzy. Cały rok uczą się technik, które tutaj się przydają. Sprawdzamy, jak je opanowali, przez zabawę i gry, by uczyć i zachęcać. Sami sobie gotują. Czy zupę z grzybów i jagód? Nie, my unikamy grzybów, ale szynka z czekoladą, czemu nie! Bo tutaj mają możliwość poeksperymentować z takimi rzeczami, na które w domu może nikt by im nie pozwolił. Mogą zjeść to, na co mają ochotę i sprawdzić jaki będzie efekt. No, w granicach rozsądku rzecz jasna - śmieje się Piotr Królikowski.