Ks. Andrzej Ziombra opowiadał o kłopotach przy badaniu przemienionej Hostii, porównywał wydarzenie w Legnicy z tym w Sokółce i Buenos Aires oraz stawiał pytania o nasze niedowiarstwo.
Cud od początku
Nikt z nas nie chciał niczego udowadniać. To jest nieprawda, [że] szukaliśmy na siłę cudowności. Nie wiedzieliśmy, do kogo znak jest kierowany. Samo przebarwienie uruchomiło naszą wyobraźnię, ale nie wiedzieliśmy, do kogo Pan Bóg kieruje ten znak. Okazało się, że Pan Bóg chciał dać znak całemu światu. Od czasu zobaczenia przebarwienia do ogłoszenia przeszliśmy długą i żmudną drogę. Mieliśmy na niej wiele kryzysów. Chcieliśmy się nawet poddać.
Zakład Medycyny Sądowej we Wrocławiu wykluczył możliwość, że jest to bakteria. Dlatego krążące pod internecie opinie, że jest to bakteria krwawa, jest kłamstwem. Tak jak w Legnicy w szpitalu robi się badania histopatologiczne, by zbadać obecność nowotworu, tak samo przygotowano próbki w tym przypadku. Przygotowano preparat, włożono w szkiełka i co się okazało? Histopatolodzy zauważyli fragmenty podobne do mięśnia sercowego. To było najciekawsze, że pani profesor, która przeprowadzała pierwsza te badania, dała te próbki trzem innym fachowcom, jak sama o nich powiedziała: "łebskim głowom", przy ul. Borowskiej, nie mówiąc, skąd pochodzi ten preparat, a ci nie mieli wątpliwości. Oglądając pod mikroskopem, potwierdzili: "Tak, to są fragmenty tkanki mięśnia sercowego".
Mając taki ślad ludzki, logicznie zaczęliśmy szukać DNA. Wrocław DNA nie znalazł. To jest ciekawe, bo pobierali próbki z obrzeża kielicha, próbki wody, fragmenty komunikantu. Nie znaleziono nawet tzw. DNA tła. Co to oznacza? Oni znaleźliby w tych próbkach DNA ludzkie nawet wówczas, gdyby ktoś się pochylił nad kielichem, z którego brano próbki, i wystarczyłoby, by na ten kielich chuchnął. Wówczas zostawiłby materiał genetyczny. Nie znaleźli niczego takiego. (...) Napisali, że nie znaleźli grzybów i bakterii, że jest to fragment mięśnia, ale że nie ma DNA, to znaczy, że nie może pochodzić od człowieka. I taka ekspertyza zadowoliłaby i wierzącego, i niewierzącego. W sumie to zostawili nas z niczym. Wskazali jednak pewien trop. Ale jednej pewnej odpowiedzi nie mieliśmy.
Z preparatami wędrowaliśmy więc po różnych miejscach w Polsce. Odbywały się różne rozmowy. To było chwilami smutne, bo wielu naukowców bało się podejmować tego typu badania! Daliśmy próbkę jednemu z profesorów, ten zajrzał przez mikroskop, stwierdził obecność tkanki mięśnia sercowego i spytał, skąd ona pochodzi. Gdy usłyszał prawdę, rzucił próbką i wykrzyczał, że on cudami się zajmować nie będzie. Więc, proszę państwa, to była dla nas bardzo skomplikowana i trudna sytuacja. Udało nam się jednak w końcu dotrzeć do Zakładu Medycyny Sądowej w Szczecinie. Oni zajmują się m.in. identyfikacją szczątków ludzi pomordowanych i pochowanych przez komunistów na Łączce w Warszawie.
Tamtejszy profesor podjął się analizy. Zastosował inną metodykę badawczą niż Wrocław. Okazało się wówczas wiele rewelacyjnych rzeczy. We Wrocławiu stwierdzono, że na obrzeżach tkanki są fragmenty obumarłej grzybni, to w Szczecinie pod filtrem okazało się, że są to tkanki kolagenowe, czyli typowo ludzkie! Udało się tam też wydobyć DNA. Klucz był niepełny, ale udało się stwierdzić, że to jest DNA ludzkie. To nas z kolei pognało do sanktuarium cudu eucharystycznego Lanciano, bo pokusiliśmy się, by spróbować porównać to nasze niepełne DNA z tamtejszym.
I tam jak pojechaliśmy, to cały zapał nam wystygł. Dlaczego? Bo w latach 70. XX profesor z Perugii zrobił badania medyczne, naukowe, napisał książkę. Po kilku latach pojawiła się tam komisja z Genewy i postanowiła podważyć tamte badania. Zrobili więc swoje badania, tj. 500 najnowocześniejszy testów w Sztokholmie, Tel Awiwie, Paryżu, Nowym Jorku. Po 15 miesiącach napisali ekspertyzę, która została utajniona i zakazana do publikacji, a wiemy tylko tyle, że na ostatniej stronie naukowcy napisali po włosku: "Chi sei?", to znaczy: "Kim jesteś?". Świat nauki "wysiadł", poddał się, przy cudzie w Lanciano. Mało tego, chcieli to ukryć. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu szukać dalej. Zanieśliśmy to, co mieliśmy, biskupowi, a ten postanowił przedstawić sprawę kongregacji. Ta odpowiedziała, że nie widzi zastrzeżeń, by jeżeli biskup uzna to za stosowne, upubliczniać wiedzę o wydarzeniu. Kazali się biskupowi posługiwać instrukcją, że kongregacja zastrzega, że to nadprzyrodzone zjawisko będzie obserwowała i że dopiero z czasem ewentualnie ogłosi cud. Co będzie obserwowała? To jak my na to wydarzenie zareagujemy.