Dla Bartka, więźnia i pielgrzyma, to nowe życie zaczęło się na moście w Zgorzelcu.
Czy most graniczny w Zgorzelcu może być piękny? Dla Bartłomieja i Jacka – tak. Ten pierwszy dzięki dotarciu tutaj skrócił sobie wyrok o połowę. Dokładnie o 3,5 roku. Ten drugi dotarł tutaj już po raz czwarty. Ale za każdym razem za towarzysza miał osobę skazaną prawomocnym wyrokiem niezawisłego sądu i jakiś czas przebywającą "za kratami". I czuje, że to co robi, ma sens.
Obaj wzięli udział w przejściu z Lublina do Zgorzelca Szlakiem św. Jakuba. Łącznie do pokonania mieli blisko 700 km. Szli przez miesiąc. To była 21. wyprawa w ramach projektu „Nowa Droga – innowacyjny model współpracy z przedsiębiorstwami w zakresie aktywizacji zawodowej i społecznej młodocianych więźniów”. Organizuje je stowarzyszenie Postis. Program Nowej Drogi to cztery punkty – przygotowanie osadzonego (rozmowy z psychologiem, wychowawcą), miesięczna wędrówka skazanego, kurs zawodowy oraz zatrudnienie go na rok, w ramach zatrudnienia wspieranego, współfinansowanego przez Urząd Pracy.
Trasa nietypowych pielgrzymów wiodła m.in. przez Legnicę Jędrzej Rams /Foto Gość Tym razem trasa wiodła m.in. przez Opole, Wrocław i Legnicę. Metą był Zgorzelec, ponieważ polskie prawo nie pozwala osadzonym opuszczania kraju. Ale Bartek i tak „swoje przeszedł”.
– Nie miałem wcześniej możliwości uprawiania sportu. Początkowo trzeba było się nieco rozruszać. Myślałem jednak, że będzie łatwiej. Ale fakt, było chwilami bardzo ciężko. Do tego stopnia, że pojawiała się myśl „a rzuć to i wracaj”. Ale trudności to plus. Nauczyły mnie samozaparcia, nie poddawania się – śmieje się chłopak.
Widać po nim trud przejścia kilkuset kilometrów „na nogach”. Widać też jednak pewną pozytywną energię, która pojawia się, gdy rozmowa schodzi na pytania o to, „co teraz?”.
– Dogrywa się sprawa pracy. Ale wyjdę. A to jest teraz najważniejsze – mówi z nadzieją w głosie.
Przejście skróciło mu bowiem wyrok aż o 3,5 roku. To bardzo dużo.
– Dlatego też chciałem pójść. To była szansa na poukładanie sobie pewnych spraw w głowie. Gdybym miał to zrobić jeszcze raz, to bym to zrobił. – mówi Bartłomiej.
W trakcie przejścia nie odbywała się żadna zaplanowana resocjalizacja. Tylko spotkania z ludźmi, wysiłek fizyczny i czas na przemyślenia. Bartłomiej wśród wielu zapamiętanych spotkań wspomina szczególnie to, gdy zaproszono ich na kawę tylko z tego względu, że ludzie dostrzegli w nich zmęczonych wędrowców.
Ten sposób resocjalizacji przywędrował do nas z Francji wraz z ideą szlaków św. Jakuba Jędrzej Rams /Foto Gość Drugim pielgrzymem był Jacek Matuszczak, który od lat każdą wolną chwilę spędza na „łażeniu po świecie”. Był już pieszo w Gruzji, na Kubie a ostatnio z żoną spędził czas w Afryce. Do Zgorzelca ruszył zaledwie cztery dni po powrocie z ostatniej wyprawy.
– Zadzwonili, że poszukują opiekuna. No to się zgłosiłem – śmieje się Jacek. Po kilku przejściach tą trasą i w tej formule zdaje się być weteranem Nowej Drogi. – Każda taka podróż jest jednak inna. Po pierwsze zmienia się człowiek z którym idę. Po drugie spotyka się innych ludzi. Trafia się na inne sytuacje. Korygujemy też nieco naszą trasę, więc bywam w innych miejscach – opisuje opiekun. Każdy opiekun ma swoją metodę kontaktu, sprawowania opieki nad partnerem wędrówki. Jacek Matuszczak, podkreśla, że w czasie wędrówki niczego nie wymuszał na Bartłomieju. Natomiast bardzo często rozmawiał z nim o życiu.
Na moście w Zgorzelcu Bartłomiej się uśmiecha – No, teraz do domu. Ale powiem tak – gdyby trzeba było dojść aż do Santiago de Compostela, czyli jeszcze 3 miesiące, to też bym poszedł. Warto było – mówi z dumą.