Czesi nie pamiętają, kiedy w tej karkonoskiej wsi ostatni raz widziano na raz tylu wiernych.
W poniedziałek 29 czerwca Kościół katolicki będzie świętował wspomnienie św. Piotra i Pawła. Dzień wcześniej z Kowar, a dokładnie sprzed kaplicy pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego, wyruszyła piesza pielgrzymka do kościoła pw. św. Piotra i Pawła w Malej Úpie, należącej do parafii Jańskie Łaźnie. Tak, tej znajdującej się tuż za polsko-czeskim przejściem granicznym na Przełęczy Okraj.
- Idę pierwszy raz. Przeczytałam w "Gościu Legnickim" informację, że idą ludzie do Malej Úpy. Spodobał mi się pomysł. Taka wyprawa to prawdziwa pielgrzymka. Łączy chodzenie po górach z szerzeniem wiary w Chrystusa. Jest gdzieś we mnie potrzeba modlitwy za tych, którzy nam przynieśli wiarę - powiedziała nam Maria Czajkowska.
Ideą spotkania była bowiem modlitwa za naród czeski. W przyszłym roku będziemy wspominać 1050. rocznicę chrztu Polski, a przecież katolicyzm przywędrował do nas z Pragi dzięki Dobrawie, żonie Mieszka I. Stąd na polsko-czeskiej granicy na Przełęczy Okraj zostały odnowione przyrzeczenia chrzcielne.
Kościół pw. św. Piotra i Pawła w Malej Úpie Jędrzej Rams /Foto Gość - Znam wielu Czechów. W życiu codziennym to bardzo fajni ludzie. Ale oni mają w sobie ogromną pustkę. Nawet ci, którzy uważają się za wierzących żyją na co dzień w diasporze, w swego rodzaju klaustrofobii, są zatomizowani. Są tak samotni, że ta samotność krzyczy. Oni potrzebują więc naszej modlitwy i naszego świadectwa - uważa Olek Kowalski, który przyjechał z Wrocławia.
W tym roku była to już trzecia taka wyprawa do Czechów - braci w wierze. Wzięło w niej udział około 50 osób, chociaż dzięki osobom które dojechały na miejsce malutki barokowy kościółek wypełnił się aż po brzegi. O godz. 15 rozpoczęła się druga w tym roku Eucharystia. Zazwyczaj świątynia stoi zamknięta, bo brakuje wiernych.
Kościół w Malej Úpie położony jest na wysokości około 1000 m n.p.m. To jeden z najwyżej położonych kościołów w Republice Czeskiej. Wejście tam było więc dla wielu sporym wyzwaniem. Mimo pokonania wielu kilometrów i sporej różnicy, wzniesień humory dopisywały.
- To nie była męczarnia, ale prawdziwa przyjemność. Zamiast siedzieć w niedzielę przed telewizorem, poszedłem w imię Jezusa. Spędziłem przyjemny czas z Bożymi ludźmi - cieszył się Jan Socha z Kowar.