Wystarczy raz spojrzeć im w oczy i już wiadomo – to Boży ludzie. Pogodna cierpliwość, z jaką idą przez Europę, jest rodem ze średniowiecznych hagiografii.
Kiedy zobaczyłem ich po raz pierwszy, jeden po drugim całowali krzyż stojący w kościele benedyktyńskim w Lubiniu. Był ciepły czerwcowy wieczór. Oni – po kilkudziesięciu kilometrach marszu w spiekocie, z tym krzyżem na barkach. Msza św. to najważniejsze, czego chcą od nocujących ich proboszczów. Ważniejsze od wody, chleba i skrawka podłogi, żeby odpocząć. Po Mszy szli cichutko chłodnymi korytarzami klasztoru.
Po drodze do refektarza całowali w rękę alabastrową figurę Maryi, stojącą tu chyba ze sto lat. Są w różnym wieku. Najmłodsi mają po 20 lat. Najstarsza jest Janina, 77-latka. – Bo ja jestem z Wilna – wyjaśnia swój znakomity polski. Na nogach mają głównie sandały. Na głowach – jasne kapelusze i zachwycające tradycyjne chusty. Zwykłe koszule na guziki i fartuchy gospodyń z motywami kolorowych kwiatów zastępują polary i efektowne wiatrówki. To pielgrzymi najprawdziwsi. Tacy, co wyruszają wprost z progów swoich domów. Uzbrojeni w modlitwę i wiarę, nie goreteksy i żelowe odżywki. Kolację u lubińskich benedyktynów jedli szybko i ze smakiem, chwaląc polską gościnność. – My z wami jak bracia i siostry! – podnosi się zza stołu Jan, Litwin w średnim wieku, pytany o to, jak są u nas przyjmowani. Potrząsa dłońmi, splecionymi w uścisku. To inżynier mechanik na emeryturze. Razem z nim idą ludzie różnych zawodów i wykształcenia: lekarze, architekci, nauczyciele. Janina z Wilna jest na przykład emerytowaną pielęgniarką. Teraz czuwa nad medycznym zabezpieczeniem grupy. Całe życie pracowała dla innych. To weteranka pielgrzymek. Nie opuściła żadnej od 19 lat. Tylko w Rzymie i Ziemi Świętej nie była. Ale wszystko przed nią, mówi. Przecież nie ma jeszcze nawet osiemdziesiątki! Jan niesie krzyż. Jakieś 50 kilogramów. Z tyłu dębinę podtrzymują zmieniające się kobiety. Ten krzyż chodzi z nimi na pielgrzymki od 16 lat. Gintaras z kolei jest kierownikiem pielgrzymki. Obrusza się, jak ktoś go tak nazywa. – Nasz Kierownik jest tam – pokazuje palcem w niebo. Ale kiedy mowa o drodze przez Polskę, rozpogadza się. – Życzliwość, miłość bliźniego – to nas spotyka – mówi. – Bardzo dobrze karmią – dodają natychmiast inni. – Najlepsze pierogi! Z Wilna, Kłajpedy, Kowna czy Mariampola, litewscy pielgrzymi wyszli na początku maja. To, ilu ich jest aktualnie w drodze, zależy od etapu podróży. – Stała grupa idących to 15 osób. Część wyszła z nami, ale musiała wrócić do domów. Inni do nas dołączają, bo zaczęli urlopy czy są po egzaminach. Kolejni dotrą w Niemczech, Francji i Hiszpanii – wyjaśnia Halina Kochańska, tłumaczka grupy na język polski. Właśnie Hiszpania, a ściślej mówiąc – grób św. Jakuba Starszego, jest celem litewskich pielgrzymów. Ta droga to ich akt prośby o miłosierdzie Boże dla siebie i całego świata. Chcą także w ten sposób uczcić Rok Życia Konsekrowanego. Do Santiago de Compostela dotrą prawdopodobnie w połowie października. Teraz idą szosami naszej diecezji. Byli w Polkowicach, Chocianowie i Osłej. Zatrzymają się jeszcze m.in. w Bolesławcu, Nowogrodźcu i Lubaniu. W poniedziałek pożegnają Polskę, w Zgorzelcu wchodząc na Oekumenische Pilgerweg. Tam już takich pierogów nie dostaną...
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się