Młodym kierowcom wydaje się, że są mistrzami kierownicy. Młodym parom - że wiedzą, jak wychowywać dzieci.
W jednej z lubińskich parafii ruszyły właśnie warsztatowe kursy dla rodziców. Tematem - jak wychować dziecko, aby było szczęśliwe.
Przyglądając się takim kursom - i to zarówno tym organizowanym przez parafie i organizacje katolickie, jak i samorządy czy podmioty gospodarcze - trudno oprzeć się wrażeniu, że biorą w nich udział wyłącznie ci, którzy dzieci już mają i doskonale sobie radzą z ich wychowywaniem.
To najczęściej rodzice z dwojgiem lub więcej potomstwa w różnym wieku i płci, różnych charakterów i zainteresowań. Doskonale, zdawałoby się, radzących sobie z ich nadpobudliwością albo apatią, nawykami czy chorobami, towarzysząc im po mentorsku albo przyjacielsku w ich wzrastaniu fizycznym i mentalnym. Więc po co im kursy? Czyżby mieli wątpliwości co do swoich metod wychowawczych?
Oczywiście, że mają. Ma je każdy odpowiedzialny i dojrzały rodzic. Poza tym, każdy dzień ze swoim dzieckiem jest nowym rozdziałem, który trzeba napisać wspólnie na nowo. Na nowo nauczyć się swojego dziecka, a swoje dziecko - siebie. To z miłości do dzieci ci rodzice słuchają pedagogów, psychologów i wychowawców. Angażują się w zajęcia, notują, pytają, mają wątpliwości przy wypełnianiu testów i energię do pracy w grupach.
Są jak kierowcy już z prawem jazdy w kieszeni, a gorączkowo poszukujący dodatkowych kursów z jazdy ekstremalnej. W końcu codziennie wożą swoim autem własne dzieci. Odpowiadają za nie. Nie mogą narazić ich na niebezpieczeństwo. Muszą umieć z każdego zakrętu wyjść pewnie i bezpiecznie.
Nieco inaczej jest z tymi, którzy ślub czy posiadanie dzieci mają dopiero w planach. Te plany nie zawierają jednak zbyt dużo punktów dotyczących odpowiedzialnego wychowania przyszłego potomka. Za to jest tam sporo o karierze, kredycie na dom, samochodzie i egzotyce last minute raz do roku dla oczu sąsiadów. To jest zawsze rozpisane w szczegółach.
A dziecko? Przecież to łatwe! Właściwie samo się chowa, tylko trzeba przewijać na czas i dobrze nakarmić bebikiem. Łatwe, jak jazda samochodem po zawsze suchej i zawsze prostej drodze. Czyżby? Czy to właśnie nie z takiej filozofii biorą się spóźnione refleksje, problemy wychowawcze i dramaty rodzinne? Nie wiem. Wiem tylko, że brakuje młodych na warsztatach i kursach o wychowaniu dzieci.
A to porównanie do młodych kierowców na początku tekstu - bez sensu. Żeby samodzielnie prowadzić samochód, trzeba przecież najpierw zdać test u egzaminatora. Rodzica egzaminuje życie, kiedy samochód pędzi już po zakrętach życia.