Żeby dostrzec jakąś prawdę w pełni, czasami trzeba po nią pójść do kościoła. Przekonałem się o tym po raz kolejny.
Co roku naród pamięta o katastrofie smoleńskiej. Media tzw. głównego nurtu od rana wkładają palec w tę bolejąca ranę, wcale nie mając na myśli upamiętnienia ofiar czy zbliżenia się do rozwikłania tajemnicy ostatniego lotu prezydenta Kaczyńskiego i pozostałych 95 osób.
Chodzi im o to, co same od pięciu lat zarzucają środowiskom patriotycznym - podzielenie społeczeństwa polskiego. Jest wiele naśmiewania się z prawicowych liderów, ignorowania faktów, prób oddalenia pytań zasadniczych. Jak w tym hałasie nie pamiętać o rocznicy. Ale czy takiego sposobu na tę pamięć oczekujemy od mediów? Na pewno nie.
Oglądam to, słucham, czytam i... czekam. Czekam, kiedy będą w końcu relacje z Marszów Pamięci, kiedy usłyszę fragmenty homilii biskupów, kiedy pokażą prawdziwe wzruszenie i serdeczne odruchy Polaków, których jest przecież w ten dzień tak wiele. Nie znajduję.
Ale czekam także jeszcze na coś, czego w końcu mainstream i tak mi nie daje. Na wzmiankę o celu smoleńskiego lotu z 10 kwietnia 2010 roku. O tysiącach ofiar Katynia, na grobach których mieli modlić się pasażerowie prezydenckiego tupolewa.
W mediach doczekałem się wieczorem - jednego (!) zdania na koniec serwisu pierwszego programu Polskiego Radia. Mógłbym usłyszeć wcześniej, gdyby główny nurt cytował choć we fragmentach homilie biskupów albo wypowiedzi uczestników marszów pamięci. Np. na mądrą i pozbawioną emocji, a zarazem celną analizę sytuacji w pięć lat po tragedii, jaka padła z ust biskupa pomocniczego legnickiego w katedrze (vide: tekst na stronie głównej).
Kwiecień to miesiąc podwójnie tragiczny dla Polaków. I trzeba o tym pamiętać.