Od marca będzie można brać śluby pod chmurką. Będą ceremonie w parkach, ogrodach i na leśnych polanach. Jeśli przysporzy to małżeństw, to... czemu nie?
Po wnikliwej lekturze kieszonkowych wydań Harlequinów, po uważnym prześledzeniu wszystkich wątków "Szansy na sukces" i po naradach w gronie ciągle jeszcze bardziej europeizującej się młodzieży, nasi umiłowani przywódcy postanowili, że od marca w całym kraju zapanuje zgodna i długo oczekiwana moda na śluby w towarzystwie basenu, baldachimu i papierowych sztućców.
Wchodzi bowiem prawo zawierania małżeństw cywilnych w innych niż urzędy stanu cywilnego miejscach. "Nareszcie!" - krzyknęli euroentuzjaści i amerykanofile. "Chwileczkę" - odpowiedzieli im urzędnicy legnickiego USC. Bo jak poza urzędem, to owszem, można, ale po zabukowaniu uroczystości z półrocznym wyprzedzeniem! A poza tym - tylko w miejscu godnym.
Nie zraża to młodych par, które już szykują się do opanowania przydomowych ogródków i zamiejskich kąpielisk. Cóż z tego, że na razie nie można w starej fabryce albo na górniczej hałdzie? Co nowość, to nowość! I w dodatku tak nowocześnie, po światowemu. Niechaj narodowie wżdy postronni znają, żeśmy cywilizowani i ślub umiemy brać z fantazją.
Mnie także ten pomysł się podoba. Bo może być decydującym argumentem dla niezdecydowanych - brać ślub, czy może dalej żyć bez ślubu? Teraz wiadomo - brać! W urzędzie to nie, oklepane i banalne, ale w parku? Brać! No, i wkrótce przybędzie nam trochę małżeńskich par, małżeńskich przynajmniej w wydaniu urzędowym. A niech tam! Może być!
Bo ci, którzy o małżeństwie myślą poważnie, ślub przecież wezmą w kościele. A ci, którym wystarczy rejestracja, też wezmą, tylko pół roku zaczekają na termin. Chyba, że w tym czasie się rozmyślą...