Być bliżej Boga

Szybownictwo. - Powiem coś tak zupełnie od siebie - Jacek Musiał, dyrektor Aeroklubu Jeleniogórskiego, zastanawia się chwilę. – Jak jestem tam, w górze, czuję, że jestem bliżej Boga, a sprawy na ziemi stają się mniej nieważne. Wtedy wiem, że powinienem codziennie Mu dziękować.

Europejski zlot zabytkowych szybowców odbywa się na górze szybowcowej w Jeżowie Sudeckim co dwa lata. - Tak się kiedyś umówiliśmy z miłośnikami latania na szybowcach. Żeby się spotkać, pogadać, usłyszeć, co nowego, uścisnąć sobie dłonie - prezes aeroklubu Bogusław Regulski z każdym słowem coraz bardziej zapala się do mówienia o swojej miłości - lataniu na szybowcach. Przyjeżdżają szybownicy z Polski, Niemiec, Czech. Siedzą tu kilka dni, leniwie spędzając czas na leżakach przed kempingowymi wozami albo na skraju góry, dłonią osłaniając oczy.

Ospałość ustępuje, gdy startuje jakiś szybowiec. „Kolejny Grunau Baby poleciał” - mówią do siebie w myślach. „Jakiż on piękny” - zachwycają się. Bo dla nich piękne są tylko te szybowce, które są ze sklejki i które powstały w Jeżowie Sudeckim przed wojną.
 

Szybowce wracają do domu
Grunau to przedwojenna nazwa Jeżowa Sudeckiego. Nazwa tej małej miejscowość pod Jelenią Górą stała się sławna na całym świecie w 1924 r. To wtedy jeden ze Schaffgotschów, rodziny niepodzielnie władającej tą ziemią od średniowiecza, przekazał górę lokalnemu stowarzyszeniu. Ono z kolei zbudowało na górze szkołę dla szybowników. Drugą na świecie. Pierwsza powstała niewiele wcześniej na górze Wasserkruppe w Bawarii. To, co od początku wyróżniało Grunau, to własna wytwórnia szybowców, od nazwy miejscowości nazwanych Grunau Baby.

- Wie pan, że ta wytwórnia działa do dziś? - Jacek Musiał pytająco patrzy w oczy. - Teraz powstają tu nowoczesne szybowce, ale Grunau Baby też potrafiliby zrobić - zapewnia. - Teraz, kiedy one z całej Europy zjeżdżają na nasz zlot, to tak, jakby wracały do domu - mówi bardzo poważnie, nawet nie przeczuwając, że wpada w emfazę.

Nie jest jedyny. Podobnie podekscytowani są wszyscy: lotnicy szybowcowi, codziennie dojeżdżający na górę szybowcową z całej Europy, przypadkowi widzowie, których wiosenne słońce wygoniło na daleki spacer, a nawet ci, którzy na pozór sennie czytają książkę, wtuleni w swój leżak przed kempingowym autem. Kiedy tylko z cienia hangaru wychynie Grunau Baby, oczy wszystkich będą skierowane na niego.
 

Barbarzyńcy w sklejkowych samolotach
Szkoła szybowcowa powstała jako odpowiedź na ustalenia traktatu wersalskiego z 1919 r., który m. in. zakazywał Niemcom się zbroić. Ale rząd powojennych Niemiec za wszelką cenę starał się obejść ograniczenia, narzucone mu przez zwycięską koalicję I wojny światowej. Tak powstał plan szkolenia przyszłych lotników na z pozoru szkolnych płatowcach.

- W ośrodku bywał Hermann Göring, as cesarskiego lotnictwa, później głównodowodzący hitlerowską Luftwaffe. We wsi poniżej mieszkał Wernher von Braun, konstruktor rakiet i autor planów podboju kosmosu. On także latał tu na Grunau Baby - opowiada dyrektor aeroklubu.

W tych czasach szkoła miała sześć hangarów i tyle samo tzw. pól wzlotów dla szybowców. - Te hangary pełne były Grunau Baby. Skrzydła musiano zawieszać pod sufitem, żeby na dole było miejsce na kadłuby - mówi, pokazując istniejące do dziś uchwyty.

Co roku w Grunau bito kolejne rekordy szybowcowe. Szkoła działała tak do końca ostatniej wojny, kształcąc setki hitlerowskich pilotów. Część z nich okazała się barbarzyńcami, którzy ze swoich samolotów ostrzeliwali cywilną ludność podczas wojny. Wszyscy zaczynali na sklejkowych Grunau Baby w Jeżowie Sudeckim. - To była znakomita konstrukcja, porównywalna z volkswagenem: tania, bezawaryjna, solidna i dostępna za niewielkie pieniądze. Ta góra roiła się od nich. Widać to na archiwalnych zdjęciach - opowiada prezes Regulski.


Piloci pełni i niepełni
Po wojnie góra szybowcowa w Jeżowie Sudeckim dostała się pod opiekę ludowego państwa. Dosłownie: opiekę. - To były czasy, kiedy, w przeciwieństwie do dziś, władza dbała o takie rzeczy. Wie pan – latanie wychowuje. Uczy odpowiedzialności, kształtuje charakter, uwrażliwia. Komuniści wiedzieli, że inwestując w szybownictwo, inwestują w młodzież. Dzisiaj nikt nam nie daje ani złotówki - mówi Jacek Musiał, dyrektor aeroklubu.

W ten sposób przez to urokliwe miejsce, odziedziczone po niechlubnych poprzednikach, zyskało miano ogólnopolskiej mekki lotników. Swoje pierwsze kroki stawiali tu najlepsi polscy lotnicy. A tych mieliśmy zawsze co nie miara. - Tadeusz i Jerzy Popielowie, mistrzowie świata, siedzieli tak jak my teraz, przed hangarem - prezes Regulski jest wyraźnie rozczulony. - Mirosław Hermaszewski, jedyny polski kosmonauta, także latał na Grunau Baby z szybowcowej góry, a potem tu obchodził swoje 70. urodziny - opowiada.

Większość polskich lotników zaczynała naukę latania na tej górze. Teraz albo szkolą młodzież, albo są mistrzami świata, albo pilotują najnowocześniejsze maszyny pasażerskie świata. - Można być dobrym pilotem bez przygotowania szybowcowego - potwierdza prezes Musiał. - Ale niepełnym - dodaje. I podaje ciekawostkę: zarówno kpt. Tadeusz Wrona, który dwa lata temu awaryjnie posadził Boeinga w Warszawie, jak i pilot, który lądował na rzece Hudson w Stanach Zjednoczonych - obaj zaczynali na szybowcach.
 

Z góry widać lepiej
- Marzę, żeby powstało tu europejskie centrum spotkań lotniczych - mówi szef jeleniogórskiego aeroklubu. - Poważne miejsce, pielęgnujące tradycje i wychowujące nowe pokolenia lotników. Nie tak jak Wasserkruppe, gdzie ze szlachetnego miejsca zrobiono wesołe miasteczko dla zwiedzających - mówi. Czy jest na to szansa, żeby Jeżów Sudecki jeszcze bardziej zyskał na estymie? Ulf Ewert, doświadczony pilot z Niemiec, uczestnik każdego zlotu starych szybowców, uważa, że tak. - To miejsce jest unikatowe pod względem warunków meteorologicznych oraz ze względu na ludzi, którzy tu pracują - mówi. - Dobrze zachowana infrastruktura, znakomita atmosfera - to wszystko sprawia, że nie wyobrażam sobie, żeby tu nie być - zapewnia.

Podobnie uważa Dietmar Poll, siedmiokrotny mistrz świata w akrobatyce szybowcowej. Zawsze powtarza, że w Jeżowie Sudeckim czuje się jak w domu. Zwłaszcza, kiedy siedzi za sterami swojego Grunau Baby. - Jak Dietmar poleci, to nie wiadomo, kiedy zechce wylądować. Jest nieprzewidywalny - z uznaniem śmieje się prezes Regulski.

Czego ludzie szukają tak wysoko nad ziemią? Jedni spokoju, inni emocji, a jeszcze inni - jak Jacek Musiał - dystansu do samego siebie. - Często myślę o dzieciach, którym pokazywałem szybowce. Niepełnosprawnych czy chorych na autyzm. Latanie pomaga mi zrozumieć, jak bardzo mam za co dziękować Bogu, że jest, jak jest. I nie chcę niczego więcej - mówi dyrektor jeleniogórskiego aeroklubu.
Polska to obecnie światowy hegemon w sportach szybowcowych. W żadnej innej dyscyplinie nie możemy poszczycić się tyloma mistrzami świata. A poziom zawodników jest coraz wyższy. W środowisku szybowników mówi się, że u nas trudniej jest zostać mistrzem Polski niż mistrzem świata.
 

13 lat miłości
Szybownicy mówią, że to nie sport ani hobby, tylko styl życia. I wskazują na Niemca, który właśnie składa na łące nieopodal hangaru swojego Grunau Baby. - Zrobił go własnoręcznie według starych, oryginalnych planów - prezes Regulski mówi ściszonym głosem, jakby bał się spłoszyć jakiś tajemny obrzęd dokonywany opodal. - Pracując popołudniami, poświęcił 13 lat na zbudowanie swojego szybowca. Ta replika niczym nie ustępuje oryginalnym, przedwojennym. Czydyby to nie była miłość, byłby zdolny do takich poświęceń? - pyta retorycznie prezes Regulski.
Czy zatem szybownictwo to sport dla każdego? Jacek Musiał uważa, że na pewno tak. – To jest jak z nartami albo kolarstwem. Można na sprzęt wydać kilkaset złotych, a można i kilkadziesiąt tysięcy euro. Szybowiec można kupić za 10 tysięcy. Można też za milion - mówi. Ale czy ten za 10 tysięcy jest bezpieczny? Ulf Ewert ma na ten temat swoje zdanie. - Bezpieczeństwo to kwestia człowieka, nie sprzętu. Kraksy się zdarzają, jak zawiedzie człowiek - zapewnia. Nie bez kozery prezes Regulskie każde lądowanie szybowcem nazywa kontrolowaną katastrofą. Chodzi właśnie o to, żeby je kontrolować.

Na filmowym planie
Kiedy Łukasz Kruczek przejął kadrę naszych skoczków narciarskich po Apoloniuszu Tajnerze, pierwszy raz spotkał się ze swoją ekipą na... górze szybowcowej w Jeżowie Sudeckim. Co robili skoczkowie narciarscy na górze szybowcowej? - Uczyli się aerodynamiki! Przecież to też lotnicy - dyrektor Musiał śmieje się z niekompetencji dziennikarza. - Dlatego szachownica lotnicza na kasku Kamila Stocha to wcale nie był przypadek - zaznacza, tym razem już poważnie. Mało kto wie, że także ojciec Apoloniusza Tajnera latał na szybowcach. Latała także Maja Włoszczowska i Czesław Lang, zawodowy mistrz świata w kolarstwie.
W 1972 r. na górze szybowcowej w Jeżowie Sudeckim nakręcono film „Odprawa osobista”. Zagrali m. in. Zdzisław Maklakiewicz i Edward Stachura. Nie wiadomo, czy i oni spróbowali polatać na szybowcach. Na pewno mieli okazję. A scenarzysta wplótł w fabułę szybowcowy element - na plan filmu wjeżdża szwajcarski samochód, holując za sobą szybowiec. Kierowcę zagrał ówczesny dyrektor Aeroklubu Jeleniogórskiego.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..