Niezwykła, jednodniowa pielgrzymka rowerowa z Legnicy na Jasną Górę.
Dojeżdżając do Oławy, mamy w nogach 100 km i oczekiwaną przerwę na posiłek oraz toaletę w Kauflandzie. Słonko coraz wyżej na niebie, grzeje, że miło; jest ok. 16°C, a do południa ponad dwie godziny. Podkarmieni przez najbliższych, zdejmujemy kurtki i ochraniacze i bocznymi drogami przez Bystrzycę i Lubszę udajemy się na parking leśny przed miejscowością Mąkoszyce. To miejsce jest nam dobrze znane z wielokrotnych postojów w trakcie sierpniowych jasnogórskich pielgrzymek. Właśnie tu bracia klerycy, a późniejsi ojcowie tańcem i śpiewem urozmaicają monotonię jazdy na rowerze.
Tym razem nie śpiewamy, ale korzystając z osiągnięć techniki, kontaktujemy się z ojcem Romanem Januszem i za pomocą zestawu głośno mówiącego odmawiamy modlitwę Anioł Pański. Po modlitwie w rozmowie z ojcem wyczuwamy jego troskę o grupę i zainteresowanie naszą podróżą. Jest to tym bardziej zrozumiałe, że wiemy, iż o.Roman przygotowywał się do jazdy z nami, ale obowiązki nie pozwoliły mu na uczestnictwo fizyczne. Nadrabia to jednak duchowym patronatem, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni.
Półmetek trasy wypadł w Wołczynie, gdzie od 10 lat ojcowie kapucyni i miejscowi członkowie Akcji Katolickiej udzielają noclegu naszym sierpniowym pielgrzymom i goszczą ich. Nieobecnego proboszcza parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej o. Waldemara Korby godnie zastępuje wikary o. Krzysztof Mleczkowski. Serdecznie nas wita i mimo niezapowiedzianej wizyty częstuje czym chata bogata. Mając w zapasie prawie godzinę (licząc od przyjętego planu, gdzie tempo przejazdu ustalono na 25 km/h), pozwalamy sobie na dłuższy odpoczynek, regenerację sił i degustację potraw serwowanych przez gospodarzy.
Wypoczęci, ale trochę ociężali przez zupę, gołąbki i inne specjały, jedziemy krajówkami nr 42 przez Kluczbork i 11 do Olesna. Na całe szczęście w sobotę o tej porze ruch jest niewielki i ciężarówek jak na lekarstwo - Aniołowie czuwają!!!. Po „dwóch setkach” krótki odpoczynek na stacji benzynowej przy wjeździe do Olesna. Odpoczynek bardzo nam potrzebny ze względu na chwilowe kryzysy, skurcze i osłabienie. Trójka najstarszych uczestników, prowadząc na zmianę grupę, chroniła młodzież od wiatru. Dodatkowym dopingiem braci był fakt, iż z każdym przejechanym kilometrem poprawiali swoje życiówki. Notabene byli dobrze przygotowani, a jazda była wyzwaniem sprawiającym radość. Pewnie w czasie jazdy mniej radosny był Artur. Pomimo „prochów” jak tylko mocniej naciskał na pedały, ból narastał. Nie poddał się i swoim tempem dołączał do grupy. Jestem pełen podziwu za jego determinację i walkę do końca.
W ostatniej fazie maratonu ciężar prowadzenia grupy wziął na siebie Piotr i dobrze mu to wychodziło, był w świetnej formie i mógłby wraz z „trzymającym koło” Michałem jeszcze trochę pojeździć. Jak mówił, przed wyjazdem trochę obawiał się dystansu i godzin na siodełku, ale na końcu stwierdził, że „było całkiem fajnie”.
Mnie najbardziej wymęczyły zmarszczki przed Częstochową (o, jak dobrze byłoby być "młodszym" o jakieś 15 kilogramów!).