Te małe kurczaczki to prawdziwi twardziele. Cały czas rozćwierkane i żywotne, choć jeszcze przed kilkoma godzinami były zamknięte w ciasnej skorupce. Teraz przed nimi daleka droga do hodowców.
Pisklaczki i zajączki od dawna towarzyszą wielkanocnej stylistyce. Zwłaszcza kurczaczki, symbol nowego życia.
Żółte i puchowe, wzbudzają w ludziach odruch ckliwości swoją bezbronnością.
Z Zakładu Wylęgu Drobiu w Złotoryi, jedynego w diecezji legnickiej, co roku do hodowców wyjeżdża kilka milionów małych kurek.
Te małe, dopiero co wyklute stworzonka, pojadą potem w daleki świat. Odbiorców mają w całej Polsce, ale także na Litwie, Łotwie i Białorusi.
- Te małe kurki mogą nie jeść i nie pić przez kilkadziesiąt godzin. Dlatego długi transport im nie szkodzi - zapewniają pracownicy zakładu.
Jednak zanim kurki pojadą do hodowców, zanim kilka najbardziej fotogenicznych trafi na wielkanocne kartki, w wylęgarni ma miejsce zdarzenie z pogranicza cudu i technologicznego zaawansowania. Z jajka, które przecież mogłoby najzwyczajniej trafić na patelnię, na oczach pracowników rodzi się nowe życie. Cud życia.
Kurczaczki przychodzą na świat w tzw. aparacie klujnikowym. To tutaj ma miejsce cud narodzin nowego życia. Pisklaki potrzebują na to dokładnie 2,5 doby. Te, które wyklują się najwcześniej, nazywane są pilotami. Pilot ma tę niekomfortową sytuację, że musi zaczekać na ostatnich maruderów. W tym czasie śpią nawet kilkanaście godzin. (...)
Cały artykuł w najbliższym wydaniu "Gościa Legnickiego".