Ks. Artur Węgiel, kapelan aresztu w Lubaniu, opowiada o modlitwie za kratami.
W Kościele katolickim 26 marca wspominamy św. Dyzmę, bardziej znanego jako Dobrego Łotra.
W Polsce od 2009 roku jest to Dzień Modlitw za Więźniów.
Z tej okazji ks. Artur Węgiel, kapelan Aresztu Śledczego w Lubaniu, opowiada o kulisach rekolekcji wielkopostnych w areszcie, spowiedziach oraz nadziei w sercach osadzonych.
Jędrzej Rams: Skąd pomysł na rekolekcje za kratami?
Ks. Artur Węgiel: Chyba zadziałał Duch Święty. Będąc kapelanem w areszcie śledczym w Jeleniej Górze zdarzyło się, że przez dłuższy czas nie mogłem przychodzić do osadzonych. Jeden ze skazanych powiedział mi wówczas: ”Czym my się różnimy od ludzi na wolności? Też chcemy księdza”.
To pytanie chodziło za mną. Długo nad nim myślałem. Po drugie jeden ze skazanych powiedział mi, że pamięta, że u niego na parafii zawsze w Wielkim Poście były rekolekcje. I czy u nich, za kratami, też będą? Od tamtej pory staram się, żeby tutaj też były. W Lubaniu jestem już trzeci rok, ale dopiero teraz udało nam się je zorganizować. Na przeszkodzie stał chociażby brak miejsca. Mamy już kaplicę. Wyposażaliśmy ją, a to zajęło trochę czasu. Bardzo się cieszę, że jest już tu tabernakulum i Najświętszy Sakrament. Mamy w końcu miejsce, gdzie możemy godnie głosić rekolekcje.
Osadzeni na wolności byli praktykującymi katolikami?
Tak, nawet systematycznie chodzącymi do kościoła.
Co sprawiło więc, że są za kratami. Przypadek?
Oczywiście, że nie. Mówię, że ludzkie pogubienie się. Im dłużej „jestem w kryminale” mam świadomość, że człowiek, który wyzbywa się Pana Boga i jego dekalogu, ląduje właśnie tutaj. A w więzieniu po wielu, wielu latach odnajdują na nowo Pana Boga. Na nowo uczą się modlitwy, przeżywania Eucharystii. Uczą się stałości. Nie po to, by „wyjść spod celi”, ale by przyjść do kaplicy i pomodlić się w konkretnej intencji. Spotkać się z Panem Bogiem. To jest dla mnie budujące, bo sami przyznają, że na zewnątrz szerokim łukiem omijali Eucharystię. A tu ją odkrywają na nowo.
To masowe zjawisko?
Na pewno nie, ale w tym roku przeżyłem coś niesamowitego. Do spowiedzi świętej na początku Wielkiego Postu miałem aż 60 osób na 150 osadzonych. Jest to fantastyczny wynik! To oczywiście zasługa nie tylko moja, ale i wychowawców.
Są to pewnie trudne spowiedzi, rozmowy?
Jak najbardziej. Najczęściej zaczynają się od spowiedzi z całego życia. Po takich wielkich spowiedziach zaczynają korzystać z tego sakramentu cyklicznie. Zdarza się, że gdy idę do kaplicy, na drugie piętro, osadzeni widząc mnie pytają „Będzie ksiądz dzisiaj spowiadał?”
Dla kapłana są to trudne spotkania?
Teraz już nie, ale początki były dla mnie bardzo trudne. Wówczas sam zacząłem bardzo często korzystać z sakramentu spowiedzi świętej. Penitenci przychodzili bowiem do mnie z przeróżnymi problemami. Z takimi, z którymi kapłani na parafiach rzadko spotykają się w konfesjonałach. A tu przychodzili z bagażem od dzieciństwa, od momentu, gdy tylko sięgała ich pamięć. Niekiedy były to osoby strasznie poranione na duszy.
Wspomniał ksiądz o wspólnej pracy z wychowawcami.
Wspomagamy się. Gdy tylko potrzebuję pomocy, pracownicy chętnie jej udzielają. Czasami oni potrzebują mojego spojrzenia na sytuację czy wręcz mojej interwencji. Wychowawcy, osadzeni, wizytujący wiedzą, że nie jestem „od prawa” ale od duszy. Inaczej patrzy się na pracownikach aresztu a inaczej na księdza. Nie spotkałem się z sytuacją braku szacunku dla księdza. A jestem już ponad 7 lat „w kryminale”.
Mówi ksiądz chwilami gwarą więzienną. Przyzwyczajenie?
Niektórzy moi koledzy, księża, śmieją się że przesiąkłem kryminałem. Może jest w tym trochę prawdy. Ja wiem, że kapłan jest w więzieniu bardzo potrzebny.
A jak by ksiądz opisał to przesiąknięcie więzieniem?
Patrzę na tych ludzi z zupełnie innej strony. Staram się i widzę w nich dobrych ludzi. Zawsze im mówię, że Pan Bóg stwarza ludzi dobrymi. Czasami tylko ich czyny są złe. Ogólnie jest w osadzonych dobro. Po za tym oni mnie uczą pokory do człowieczeństwa. Każdy może zgrzeszyć. Każdy może tu trafić.