O wyjątkowości polskiego biura organizacji, pomocy humanitarnej zamiast pastoralnej oraz nieznanych nam codziennych tragediach w Afryce z ks. dr. hab. Waldemarem Cisłą rozmawia Jędrzej Rams.
Jędrzej Rams: Diecezja legnicka znowu włącza się w inicjatywę waszej organizacji. Jak zaczyna się taka współpraca?
Ks. Waldemar Cisło: Zawsze najpierw pytamy o zgodę biskupa miejsca. Później poszukujemy osób chętnych do współpracy. W tym przypadku taką osobą jest ks. Janusz Wilk, któremu pomagają młodzi ludzie. I akurat ta obecność młodych jest bardzo ważna, bo oni uczą się pomagać innym młodym, np. w Afryce. Młodzi Afrykanie chętnie by się uczyli, ale brakuje szkół. Są tak biedni, że trudno im przeżyć każdy kolejny dzień.
Zajmujecie się też pomocą humanitarną? Myślałem, że PKwP pomaga księżom i chrześcijanom przetrwać trudne chwile…
Projekt prowadzony z Green Office Ecologic jest wyjątkowy. Mamy przyzwolenie Watykanu na pomoc humanitarną, która nie jest głównym nurtem działań PKwP. Pomagamy bowiem w dziełach pastoralnych – zakładaniu parafii, budowie kościołów, wspieramy misjonarzy. Chcieliśmy coś zrobić w zakresie pomocy humanitarnej. Mamy bowiem bardzo wielu misjonarzy Polaków, którzy przyjeżdżają i proszą o takie wsparcie. Tak jak misjonarz z Ameryki Południowej, który zajmuje się dziećmi ulicy. Potrzebował 10 tys. zł na projekt. Kiedyś nie mogliśmy pomóc w takich przypadkach, teraz już możemy.
Czyli jest to nowatorski pomysł na skalę światową?
Tak. I choć działamy w ten sposób dopiero od połowy ubiegłego roku, udało nam się dofinansować sierociniec w Livingstone, budowę szkoły oraz zakup motocykla dla księdza w Czadzie. Wsparliśmy też kilka przedszkoli w Polsce i domy samotnej matki.
Po co organizujecie w diecezji legnickiej zbiórkę zużytego sprzętu elektronicznego.
Oddamy go do recyklingu, a otrzymane pieniądze przekażemy na wsparcie dzieł humanitarnych w Afryce. Na naszą pomoc czeka np. duży ośrodek dla dzieci chrześcijan w Kairze. Są to tzw. dzieci śmieciarzy. Wiele chrześcijańskich rodzin mieszka po prostu na wysypisku. Mieszkańcy Kairu przywożą im śmieci, wyrzucają na parter domu i każą segregować. Jest idea, żeby powstał ośrodek, do którego dzieci będą mogły wyjechać choć na kilka dni. Koszt budowy to 40 tys. dolarów. Dobrym przykładem naszego wsparcia jest pomoc świadczona sierocińcowi dla dzieci chorych na AIDS w Livingstone w Zambii. Jest tam 68 dzieci, którym opłacamy wyżywienie i leki. Jak wiemy, leczenie jest dosyć drogie. Dlatego często dochodzi do dramatycznych scen. Pamiętam, jak w czasie naszego pobytu ojciec przestawił przez ogrodzenie małą, 3-letnią dziewczynkę. Oboje stali, patrzyli na siebie i płakali. Ale on nie miał wyboru, musiał zostawić małą w sierocińcu. Nie był w stanie zapewnić leczenia swojej córce. Pamiętajmy, że w takich krajach jak Zambia i Uganda bezrobocie sięga nawet 60 procent!