O notatkach sprzed 18 lat, kruszeniu skorup przez rektora Jezusa oraz cichym życiu w seminarium z ks. dr. Piotrem Kotem, nowym rektorem Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Legnickiej, rozmawia Jędrzej Rams.
- O czym nie wolno zapominać, będąc odpowiedzialnym za formację alumnów ?
- Przede wszystkim o tym, kto tak naprawdę kształtuje sumienie, umysł i serce młodego mężczyzny, który przekracza próg seminarium. Pierwszym wychowawcą jest Bóg, który działa mocą swego Ducha. Ten punkt odniesienia jest bardzo istotny, bo on pozwala z dużym optymizmem patrzeć na każdego kleryka. Dla Boga przecież nie ma rzeczy niemożliwych. Łaska Boża może kruszyć najtwardsze skorupy ludzkiej obojętności i prostować najbardziej zawiłe ścieżki życia. Poza tym bardzo ważne jest patrzenie na kandydata do kapłaństwa przez pryzmat świata, z którego przychodzi do seminarium. Współczesne okoliczności, w których dojrzewa młodzież, są niepowtarzalne i dosyć skomplikowane. Z jednej strony żyjemy w społeczeństwie o niewyobrażalnych wcześniej możliwościach technicznych, a z drugiej strony jest to świat negacji wszelkich wartości, a przede wszystkim obiektywnej Prawdy. Współczesny świat to również kryzys więzi rodzinnych oraz nowe horyzonty kultury, która często przejmuje wzorce z tego, co do niedawna nazywało się subkulturą. Formacja w seminarium to nic innego jak wtargnięcie do tego skomplikowanego świata młodego człowieka z propozycją, by zaufał Jezusowi i spróbował kierować się w życiu Jego nauką. Ta propozycja może wydawać się niezbyt wymagająca, ale w rzeczywistości oznacza twardą walkę o wierność raz obranej drodze. Chrześcijaństwo, a tym bardziej kapłaństwo, jest dla ludzi odważnych i wytrwałych. Gdy nowo wyświęcony ksiądz wychodzi z seminarium, musi mieć głębokie przeświadczenie, że sześć lat w szkole Jezusa to tak naprawdę początek wielkiej i mozolnej pracy. Ona kończy się dopiero wtedy, gdy Bóg zabiera człowieka do siebie.
Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Legnickiej
Jędrzej Rams /GN
- Media bardzo rzadko pokazują codzienne życie seminariów. To dobrze czy nie? Czy to ma na celu zapobiec ewentualnym rozczarowaniom młodych kandydatów, czy raczej pozwala na zachowanie pewnej autonomii wobec otaczającego świata?
- Niedawno rozmawiałem z młodym człowiekiem, który przekonywał mnie, że klerycy w seminarium są zbyt odizolowani od świata, że może potrzebny by był większy kontakt z realiami codziennego życia. Ja jednak, patrząc na formację seminaryjną, mam przed oczami obraz pól, które wczesną wiosną widywałem w mojej rodzinnej miejscowości. Jest to czas zasiewu, po którym następuje dosyć długi okres pozornej stagnacji. Ale to wrażenie jest błędne, bo właśnie wtedy, gdy ziarna leżą głęboko w glebie, kształtuje się przyszła roślina, jej wewnętrzna siła i piękno. Po wyjściu na świat ona będzie musiała przeciwstawić się wielu żywiołom. Podobnie jest z życiem alumna. Seminarium chroni go od żywiołów tego świata, ale tylko po to, by mógł lepiej poznać i ukształtować siebie. Czas formacji jest wymagający. W seminarium człowiek jest o wiele bardziej wrażliwy i dostrzega w sobie nawet najdrobniejsze niedociągnięcia. To z kolei może wywoływać wewnętrzne napięcia, a nawet kryzysy. Proces zmagania się z nimi jest najczęściej najbardziej twórczy, to szansa, by kandydat do kapłaństwa mógł odpowiednio ukształtować swój charakter. Im więcej w tym czasie ciszy i im mniej szumu wokół życia alumnów, tym lepiej dla nich.