„Mój syn od wczoraj jest magistrem!” - usłyszałem na ulicy rozmowę dwóch kobiet. „Taa... kolejny bezrobotny” - podsumowała druga. Nic tak nie drażni pracodawców, jak magister o dwóch lewych rękach.
Nadeszło odrodzenie. Może jeszcze nie w duchu włoskiego renesansu, ale są pierwsze jaskółki, które mówią, że w Polsce czas stadnego pchania się na studia minął. Taką jaskółką było ostatnie podsumowanie regionalnego projektu edukacyjnego „Modernizacja centrów kształcenia na Dolnym Śląsku”.
Podczas spotkania wyszło na jaw, że Legnica (jako miasto) nigdy nie zamknęła żadnej ze swoich szkół zawodowych. Podziwu godna przenikliwość. Okazało się także, że w ciągu kilku ostatnich lat 7 szkół zawodowych w mieście doposażono w znakomity sprzęt do kształcenia fachowców, o których przecież tak trudno w naszym kraju. Kto nie wie, jak trudno, niech spróbuje znaleźć uczciwą, niepijącą i znającą się na robocie ekipę budowlaną.
Za to, że w tych legnickich szkołach nauczą, jak być dobrym fachowcem bez picia, nie ręczę. Ale jestem przekonany, że tendencja do zapisywania się do szkół zawodowych jest czymś więcej niż modą albo wymogiem chwili. Młodzi chcą zarabiać – to jasne. W końcu nie każdy ma ambicje kiwać się całe lata na urzędniczym stołku za 1800 miesięcznie.
Ci młodzi chcą też robić w życiu to, co lubią i kochają. Dlatego idą do zawodówek, świadomie rezygnując z „mgr” przed nazwiskiem. I jeszcze – last, but not least – ich stać już na to, żeby powiedzieć ambicjom swoich rodziców „nie”. Dla takich, jak oni tylko w Legnicy powstało w ciągu ostatnich trzech lat ponad 40 nowych pracowni zawodowych. Wykształcą elektryków, mechaników samochodowych i rolników, ale też przewodników turystycznych, informatyków i mechatroników. Ludzi – jestem przekonany – lubiących swoją pracę.
To, że po szkole znajdą zatrudnienie, jest niemal pewne. To, że ich koledzy po studiach będą szukali dla siebie zajęcia dłużej i z mniejszymi widokami na sukces, jest w 100 proc. pewne. Rzemieślnik, jak nie znajdzie dla siebie warsztatu, założy swój. Inteligent napisze co najwyżej kolejne, podrasowane CV. Na komputerze, który naprawi mu kolega po zawodówce.
Dzięki zawodowemu odrodzeniu za kilka, kilkanaście lat rynek zacznie nasycać się godnymi zaufania rękodzielnikami, czerpiącymi radość ze swojej roboty, przekazującymi ten zapał dalej. Chcę doczekać czasów rzemieślniczego odrodzenia! Jeszcze nie jest za późno.