Święta majowe w regionie zapowiadają się nad wyraz wybuchowo. Niestety.
Nie tyle chodzi o liczne wybuchy i fajerwerki, co o nagły wysyp grup rekonstrukcyjnych SS i Wermachtu. Prawo tego nie zabrania, ponieważ są to „miłośnicy historii”. Jednak świętując uchwalenie pierwszej polskiej ustawy zasadniczej chciałoby się obejrzeć dragonów księcia Stanisława albo chociażby piechotę cesarza Francuzów. Nic z tych rzeczy. Jak Dolny Śląsk długi i szeroki w majówkę, czyli coś między 1 a 5 maja, będą biegały, jeździły i strzelały pojazdy i formacje bankierów i innych gryzipiórków poprzebieranych za esesmanów.
Sam czasami określam się jako miłośnika a nawet pasjonata historii, lecz zaczynam odczuwać pewien dyskomfort słysząc o kolejnym „nocnym zwiedzaniu z Wermachtem”, „biegu przez płotki z SS” czy rekonstrukcji „zdobycia/obrony przed/z/wobec Rosjan/Armię Czerwoną/Wermacht/Niemców/Nazistów/SS” (niepotrzebne skreślić).
Wszystko przez fakt, że strzały z pepeszy w niewielkim, a nawet w zerowym stopniu przypominają o pokoleniu tych, którzy chcieli naprawiać Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Nie ma mowy o kulcie bohaterów insurekcji kościuszkowskiej czy nawet o przyczynach ostatniego zajazdu na Litwie. Jest za to groteskowa przebieranka za SS, która wypacza wiedzę o tej zbrodniczej organizacji.
Troska o odpowiednią formację wychowawczą tu u nas, na Dolnym Śląsku ma dodatkowe znaczenie. Przyłączenie do Polski nastąpiło w 1945 roku, więc nie mamy na miedzach polnych krzyży powstańczych z 1863 roku, nie mamy kurhanów czy cmentarzy poległych żołnierzy AK, nie u nas ma miejsce walk o wolną i niepodległą ojczyznę.
Szybciej spotkamy niemieckie pomniki poświęcone poległym w czasie I wojny światowej czy niestety szkaradne kamienie zwane pomnikami poświęcone powrotowi „do macierzy”. Dlatego każda uroczystość jest na wagę złota. Szkoda ich trwonić na głupie strzelanie w imię atrakcji turystycznej. W przeciwnym razie będzie na pęczki polskich turystów we własnym kraju, ale niewielu polskich patriotów.