Mam wrażenie, że legnicki oddział TPPR nigdy nie zaprzestał swej działalności. Oto na głównym placu miasta nadal stoi pomnik wdzięczności Armii Radzieckiej, a prezydent broni się przed przeniesieniem tego haniebnego symbolu na cmentarz. Na dodatek kultywuje się pamięć "Małej Moskwy".
Oto na dniach Legnicka Biblioteka Publiczna ogłosiła wielki konkurs na stworzenie strony internetowej upamiętniającej pobyt Armii Radzieckiej vel. Czerwonej w Legnicy. Inicjatywa wpisuje się w 20. rocznicę opuszczenia Polski, a tym samym naszego miasta, zwanego wówczas Małą Moskwą, przez niezwyciężoną armię ówczesnej Federacji Rosyjskiej.
Tak siedzę i myślę, bo wyjść z podziwu nie mogę. Ale może ja po prostu jestem jak Kubuś Puchatek – „miś o bardzo małym rozumku”. Bo skojarzenie mam tylko jedno. Czekam na takie ogłoszenie: „Biblioteka Publiczna w Oświęcimiu ogłasza konkurs na witrynę poświęconą wspólnym relacjom rodzin niemieckiej załogi Auschwitz-Birkenau z polskimi mieszkańcami Oświęcimia w 70. rocznicę opuszczenia miasta przez Wermacht i SS”. Brzmi strasznie? A Armia Radziecka vel. Czerwona to niby mniej straszna i bestialska od Wermachtu i SS razem wziętych? Że Katyń, Miednoje i Charków, że gwałty na podbitych terytoriach, „wyzwalanie od imperialistów”, bratnia pomoc Węgrom w 1956 roku i Czechom w roku 1968, Afgańczykom od 1979 roku, w Wietnamie i Korei, spalenie Legnicy - to nie „krasnoarmiejcy”? Tak w woli przypomnienia – Legnica została zajęta w lutym 1945 roku prawie bez uszczerbku na zabudowie. Dzieła zniszczenia, czyli spalenie starówki w 70 proc., dokonali pijani sowieccy żołdacy podczas zabawy w dniu zwycięstwa w maju 1945 roku. Ot, tacy to byli dobroczyńcy grodu nad Kaczawą…
Następnie przez kilkadziesiąt lat blokowali rozwój miasta ponieważ zajmowali prawie 30 proc. jej terytorium. Blokowali budowę obwodnicy, a lotnisko oraz bazy materiałowe do dzisiaj są bombą ekologiczną od tysięcy litrów wylanych tam olejów. Każdy legniczanin pamięta też jak „ruscy” zostawili zdewastowane mienie łącznie z powyrywanymi okami, kablami, sedesami i elektryką...
W kilkuset mieszkaniach „po polskiej stronie” mieszkały rodziny radzieckich żołdaków. Czas wyjazdów pokazał, ile z nich zostało w Polsce jako nasi przyjaciele. Wraz z odjazdem pociągów na Wschód wrócili do siebie, do Rosji. Mieszkali z nami drzwi w drzwi ponieważ ich ojcowie pełnili zaszczytną służbę „obrony socjalizmu”. Czy warto to naprawdę upamiętniać? Co z bohaterami którzy z nimi walczyli? Czy istnieje coś na kształt „muzeum zimnej wojny”, w którym zbłąkany miejscowy bądź przyjezdny dowie się jak to autentycznie było? Nie. Ale dzięki internetowi dowie się jak to bracia Polacy z braćmi Rosjanami sobie żyli... No, i nie dowie się, dlaczego nie było tam wówczas tych, którzy dzięki „braciom” Rosjanom już nie żyli, ponieważ przeszkadzali w budowie „socjalistycznego ładu”...