Teoretycznie mamy do nich niedaleko. Najbliżej z całej Polski. Niektórzy z nas mieszkają nawet na ich geograficznym terenie. Ale o narodzie Serbołużyckim ciągle wiemy za mało.
Mija właśnie 100 lat od założenia Związku Serbów Łużyckich Domowina i 150 lat od założenia Towarzystwa Cyryla i Metodego. Pewnie w związku z tym telewizja publiczna na kanale historycznym nadała program, nagrany na początku lat 90. ub. w. W te lata tuż po transformacji ustrojowej, film przypominał Polakom, że u południowo-zachodnich granic ich państwa istnieje naród Serbołużyczan, Słowian, naszych braci po mieczu i po kądzieli.
To był dobry czas na takie programy, bo przez całe dziesięciolecia PRL nie mówiło się o tym wcale. Na ekranie pojawiały się więc migawki z miejsc kultu (Górne Łużyce to ostoja katolicyzmu w Niemczech!), niespotykane gdzie indziej na świecie obrzędy ludowe, no i ludzie – którzy mimo kilkuset lat zniemczania, nadal z dumą noszą słowiańskie nazwiska i pięknie mówią serbołużycku, a nawet po polsku. Kto miał szczęście, mógł ten program zobaczyć. Kto szczęścia szuka, powinien raz odwiedzić łużyckie okolice Budziszyna.
Kłopot jednak w czym innym. Program, jak już wspomniałem, zrealizowano dwadzieścia lat temu. Wtedy, po latach informacyjnej posuchy, z otwartymi buziami słuchaliśmy o Serbołużyczanach. Że są, że trwają przy swojej kulturze, że otoczeni żywiołem germańskim przetrwali ze swoją wiarą i nadziejami, że żyją i... narzekają, bo jest im ciężko, bo nikogo nie obchodzą. Że ginie ich kultura, że nowocześnieje świat, a dzieci serbołużyckie idą w ten świat, bez skrupułów porzucając nazwiska i zwyczaje ojców. Nasz zachwyt nad tym, co widzieliśmy z ekranu, był zrozumiały. Kilka dekad izolacji od takich newsów zrobił swoje. Jednak od premiery tamtego programu wystarczająco dużo wody upłynęło w Nysie Łużyckiej, żeby dać Serbołużyczanom dowód na to, że jak już o nich wiemy, jak już wolno odkrytą o nich prawdę pielęgnować, miasta nawiedzać, w obrzędach uczestniczyć, to już teraz tak będziemy robić! Nic z tego.
Ten przypomniany przed kilku dniami program udowodnił tylko, że ten materiał ciągle jest aktualny. Że nie tylko nadal nic nie wiemy o swoich braciach, sąsiadach zza miedzy, ale nawet nie staramy się tego ukrywać. Że to samo, co Serbołużyczanie powiedzieli 20 lat temu do kamery, nadaje się dziś na nasz polski wyrzut sumienia tak samo dobrze, jak wtedy.
Pamiętam ze spotkań środowisk serbołużyckich z Polakami (tą szlachetną garstka, która upartym istnieniem Towarzystwa Polsko-Serbołużyckie udowadnia, że nie wszystkim nam ich los jest obojętny), otóż przypominam sobie, jak wychodziliśmy z tych spotkań zniesmaczeni. Serbołużyczanie, opowiadając nam o swojej historii, z innych narodów najwięcej miejsca poświęcali Czechom. Mimowolnie dziękowali im za ich wielowiekową pomoc, przychylność, za ich otwarte dla nich uniwersytety, za ulice z imionami serbołużyckich bohaterów – za pamięć. I cóż nam było wtedy rzec? Nic. Acha, i przypominam na koniec, że geograficznie i historycznie Łużyce kończą się dopiero na naszej Kwisie.