Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Sezon na buty

Społeczeństwo. Niby zwykły szewc. Niezwykłe jest tylko to, że w ciągu 20 lat sam zreperował i przekazał za darmo potrzebującym 600 par butów.

Naprawia buty prawie codziennie. Często są gotowe już na drugi dzień, wiadomo – fachowiec. Ludzie przychodzą, sprawdzają, płacą i zadowoleni wychodzą. 
Są jednak i takie buty, po które właściciele nie przychodzą przez tydzień, dwa, przez pół roku. 
Z czasem szewc wrzuca je do wielkiego, kartonowego pudła na szczycie regału. Tam leżą do grudnia. – Tak sobie ustaliłem – mówi pan Henryk*, właściciel zakładu. – Jak się nikt nie zgłosi do sylwestra, to już nie oddaję – zastrzega. 
Za to w styczniu zgłaszają się po te buty różni ludzie – z parafialnej Caritas, z ośrodków pomocy społecznej, z domów dziecka. Co roku przychodzą i co roku dostają. Już się do tego przyzwyczaili. Razem z tymi kilkudziesięcioma parami doskonale naprawionego obuwia, pan Henryk ofiarowuje jeszcze swoją darmową pracę. – Ile kosztuje naprawa tylu butów? Czy ja wiem... Jakiś 1000 zł... – mówi, patrząc na stertę przygotowaną do odebrania w tym roku. 1000 zł razy dwadzieścia kilka ostatnich lat – tyle miałby w kieszeni, gdyby właściciele odebrali swoje obuwie. A tak wszystko trafia do tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na nowe buty. Ta sytuacja trochę przypomina sprawę sprzed kilku lat: piekarz z Legnicy rozdawał ubogim pieczywo, którego nie sprzedał. Kiedy informacja o darczyńcy dotarła do urzędu skarbowego, kazano piekarzowi zapłacić zaległy od kilku lat podatek od darowizny. Podatek zrujnował filantropa. Dziś dobroduszny piekarz nie ma piekarni, a potrzebujący – darmowego chleba. Pan Henryk wie, że z nim może być podobnie. Mimo to zapewnia, że z pomagania ubogim nie zrezygnuje.


Opera za trzy grosze


Na Dolny Śląsk przyjechał w połowie lat 70. XX wieku. Z fachem w ręku, i to fachem z najlepszego źródła. – Zawodu uczyłem się w Częstochowie, wtedy zagłębiu polskiego szewstwa. Zresztą – musiałem się go nauczyć. Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Musiałem szybko zacząć zarabiać na siebie – wspomina. Po egzaminie mistrzowskim we Wrocławiu w jednym z dolnośląskich miasteczek na północy diecezji legnickiej objął zakład po poprzednim właścicielu. Szewców było wtedy po kilku w każdej miejscowości, a zapotrzebowanie na ich usługi było duże. Razem z warsztatem przejął część maszyn potrzebnych w pracy, resztę sam dokupił. 
Lat komuny nie wspomina źle. – Wie pan, mało kto pamięta, ale wtedy na rynku wewnętrznym, oficjalnym, było sporo butów od prywatnych rzemieślników. Natomiast sporo tych z zakładów państwowych, najczęściej słabej jakości, w większości szło na eksport. Znaczy – na wschód – dodaje. Kłopoty przyszły, kiedy z dotychczasowego lokalu musiał przenieść się gdzie indziej. Zaczęły się potyczki z administracją i urzędnikami o prawo do kolejnych pomieszczeń, problemy z pozwoleniem na budowę własnego warsztatu. W końcu sprawa znalazła swój epilog w sądzie. Wyrok – dwa złote kary dla niepokornego rzemieślnika.


« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy