Sąd Okręgowy w Jelenie Górze podtrzymał decyzję prokuratorów o umorzeniu śledztwa ws. powodzi w Bogatyni. Biegli wykazali, że jedyną przyczyną powodzi był deszcz w tzw. zlewni Nysy Łużyckiej.
Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze 29 czerwca 2012 roku umorzyła śledztwo „w sprawie niedopełnienia obowiązków przez pracowników Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu oraz nieumyślnego sprowadzenia zdarzenia zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach, mającego postać zalewu spowodowanego przerwaniem i zawaleniem się budowli - zapory na rzece Witka, w następstwie którego to zalewu śmierć poniosła jedna osoba”.
Według śledczych wydarzenia z 7 sierpnia 2010 r. "były powodowane wyłącznie wodami powodziowymi naturalnymi, a te z kolei opadami atmosferycznymi".
Jak wyjaśnia rzeczniczka jeleniogórskiej prokuratury umorzono też śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków przez kierownika Gminnego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Bogatyni. Co prawda śledczy stwierdzili, że nie dopełnił on swoich obowiązków, jednak nie była to wina umyślna. Informacja o przerwaniu wału przyszła do centrum wówczas, gdy kierownika już w nim nie było.
Zniszczony samochód w centrum Bogatyni
Przepływająca przez miasto Miedzianka dokonała w mieście większych spustoszeń niż ostatnia wojna
Roman Tomczak/GN
Według przedstawicielki prokuratury biegły z zakresu hydrologii stwierdził, iż przy wystąpieniu tak katastrofalnych opadów w zlewni rzeki Miedzianka po stronie czeskiej i polskiej, nawet gdyby podjęto standardowe działania przeciwpowodziowe na nabrzeżu rzeki od 6 sierpnia 2010 r., to i tak doszłoby do powodzi podobnych rozmiarów, a szkody byłyby porównywalne. Brak więc związku przyczynowego pomiędzy zaniechaniem kierownika Gminnego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Bogatyni a skutkami przedmiotowej powodzi.
Badana też była kwestia niedopełnienia obowiązków przez pracowników Wydziału Gospodarki Wodnej Urzędu Marszałkowskiego woj. dolnośląskiego we Wrocławiu. Tutaj prokurator sprawdzał, czy urzędnicy z całą starannością dbali o stan techniczny wałów zbiornika Witka. W uzasadnieniu umorzenia pada stwierdzenie, że urzędnicy nie mieli możliwości lepszego zabezpieczenia feralnego zbiornika.
Ludzie ratowali dobytek
Powódź sprzed dwóch lat objęła także inne miejscowości nad Nysą Łużycką. Na zdj. zalane Radomierzyce
Roman Tomczak/GN
Ostatnimi ustalanymi w toku śledztwa faktami było zachowanie pracowników Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej z Wrocławia.
Weryfikowana była hipoteza, czy gdyby wydali polecenie pracownikom elektrowni o spuszczeniu wody ze zbiornika, to czy udałoby się go ocalić. Biegli stwierdzili, że gdyby nawet takie polecenie zostało wydane i tak nie uratowano by zapory.
Ostatecznie prokuratorzy stwierdzili, że powódź nie była wynikiem przerwania zbiornika Witka, lecz następstwem ogromnych opadów deszczu w zlewisku Nysy Łużyckiej po polskiej i czeskiej stronie.
Pełnomocnicy zaskarżyli decyzję prokuratury o umorzeniu śledztwa do Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze. Ten 19 listopada wydał werdykt o zasadności ustaleń prokuratorów zamykając w ten sposób sprawę.