Jak dobrze pójdzie, a Ministerstwo Infrastruktury dotrzyma obietnic finansowych, to za kilka lat pojedziemy zmodernizowaną, szybką linią kolejową z Warszawy do Zgorzelca w... no na przykład w cztery godziny!
Jak nam się jeszcze poszczęści i strona niemiecka wyrazi na to zgodę, to modernizacja może objąć także odcinek ze Zgorzelca do Görlitz. A jak pójdzie jeszcze lepiej... Nie. Nie pójdzie. Zaraz wyjaśnię, dlaczego nie pojedziemy szybką koleją z Wrocławia, przez Węgliniec do np. Drezna czy Berlina.
Otóż podczas dwu spotkań, zorganizowanych w sprawie omówienia przyszłości kolei na Dolnym Śląsku, minister Andrzej Massel powiedział, że strona niemiecka dała jasno do zrozumienia, że nie będzie jej stać na modernizację saksońskich torów przez co najmniej osiem następnych lat.
Po raz pierwszy chyba stajemy w ten sposób przed sytuacją, w której rząd polski jest na coś stać, a niemieckiego nie. Historyczna, zdawałoby się, chwila. Skrywaną, bo nie mieszczącą się w ramach political correctness radość z takiej sytuacji, natychmiast gasi dopowiedzenie jednego z samorządowców, obecnego na spotkaniu w Węglińcu. „Mówią, że ich nie stać, bo swoje pieniądze oddali na modernizacje kolei w Polsce”. - Pozwoli pan, że tego nie skomentuję - brzmiała odpowiedź ministra Massela.
I tak oto czar pryska. Czar wyobrażenia, że wsiadamy w pociąg w Warszawie o godz. 13, aby wczesnym wieczorem zwiedzać pałac Sanssouci w Poczdamie. Kto temu winien? My, bo zachciało nam się remontować dolnośląskie torowiska za saksońskie pieniądze.
E, nic to, jak mawiał Mały Rycerz. Mamy przecież tak wiele pięknych swoich miast. Do Jeleniej Góry, Zgorzelca czy Lubania szybka kolej z Warszawy przecież dojedzie. Jeśli ministerstwo dotrzyma finansowych obietnic, oczywiście.