O symbolach komunizmu, sprzątaniu w domu zwanym Stocznią Gdańską i Hitlerze w Legnicy z Bogdanem Orłowskim, przewodniczącym Zarządu Regionu Zagłębie Miedziowe NSZZ „Solidarność”, rozmawia Jędrzej Rams.
Jędrzej Rams: Dostał Pan wezwanie na policję?
Bogdan Orłowski: – Zostałem wezwany jako świadek rzekomego zaginięcia napisu z bramy Stoczni Gdańskiej. Napisu „im. Lenina”.
Był Pan pod bramą stoczni, kiedy ten napis „zaginął”?
– Oczywiście. Jako Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność” kolegialnie zdecydowaliśmy, żeby nie paskudzić symbolem komunizmu historycznego miejsca, jakim jest ta kolebka „Solidarności”. A wiszący napis „im. Lenina” na pewno to miejsce bezcześcił.
Jak reaguje Pan na myśl o tym wezwaniu?
– Czasami się złoszczę, czasami się śmieję. Ale tak naprawdę to się wściekam. Bo to wszystko dzieje się w majestacie prawa – przecież ciągle funkcjonuje ustawa zakazująca umieszczania w miejscach publicznych znaków komunistycznych i nazistowskich! Dlaczego więc nas się ściga? Z tego, co ja się orientuję, a wydaje mi się, że mam rację, to Lenin był jednym z największych morderców XX wieku. To on wymordował miliony własnych rodaków i był bezpośrednim pomysłodawcą wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Dzisiaj chyba przeambitny prezydent Gdańska Paweł Adamowicz chce udowodnić, że napis, który był umieszczony nad bramą Stoczni Gdańskiej, był bardzo ważnym napisem historycznym. Z tego, co wiem, napis, o który będę pytany, a który rzekomo zaginął i którego poszukują prokuratorzy z całego kraju, przesłuchując członków Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, takim napisem nie był. Został on stworzony bardzo niedawno na potrzeby kręconego filmu o Lechu Wałęsie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się