"Tak dobiegli do kościoła św. Barbary, patronki górników. Bezradni zomowcy nie weszli do środka. Zaraz potem ks. Gniatczyk odprawił tu Mszę św. Na białym obrusie ołtarza, jak wyrzut wobec władzy, ktoś rzucił łuski po nabojach"...
Mija właśnie 36 lat od dnia, kiedy decyzją Rady Państwa komunistyczne władze wprowadziły w Polsce stan wojenny. Prawie dwa lata jego obowiązywania przyniosły mnóstwo tragedii, bólu i ogromnego poczucia straty.
Ale mimo aresztowań, szykan i zastraszania, Polacy nie zwątpili w sens walki o wolną Polskę. Nie inaczej było na Dolnym Śląsku, a zwłaszcza w Zagłębiu Miedziowym.
Poniżej przypominamy tekst opublikowany w grudniowym numerze "Gościa Legnickiego" w 2006 r. z okazji przypadającej wówczas 25. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. O kulisach pierwszego dnia "wojny" opowiadali wówczas świadkowie i uczestnicy tamtych wydarzeń.
"Stan wojenny w Polkowicach zaczął się tak naprawdę 14 grudnia 1981 roku. To wtedy wybuchły strajki w kopalniach Rudna Zachodnia, Rudna Główna i Polkowice Główne.
Ci, którzy wtedy strajkowali, ci, którzy strajk organizowali i ci, którzy go wspierali, zebrali się po 25 latach w kawiarence parafii p.w. Matki Bożej Królowej Polski.
Przedtem górnicy, kapłani, związkowcy i mieszkańcy Polkowic wysłuchali Mszy św., której przewodniczył niekwestionowany bohater tamtych grudniowych dni, ks. Jerzy Gniatczyk.
Ks. Gniatczyk był w 1981 r. wikarym w parafii św. Michała Archanioła, podówczas jedynej w Polkowicach. 13 grudnia przenocował na plebanii dwóch działaczy zdelegalizowanej kilka godzin wcześniej „Solidarności” - Piotra Serafina i Juliusza Mateńkę.
Pierwszy był wtedy przewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” kopalni Polkowice Główne, drugi - rzecznikiem prasowym związku. Później ks. Gniatczyk nie odstępował już na krok ani członków zakładowej komisji i pozostałych górników.
14 grudnia zjechał z nimi na dół, do kopalni. Z samego rana także Mateńko i Serafin wybrali się na kopalnię. Wtedy jeszcze nie była tak restrykcyjnie pilnowana. Zresztą wejście ułatwił im ówczesny dyrektor Polkowic Głównych, Bogusław Kostka.
- Poszedłem prosto do cechowni, gdzie górnicy szykowali się do zjazdu. Miałem mało czasu. Stanąłem na czymś żeby mnie było widać i powiedziałem to, co ustaliliśmy na początku grudnia w zarządzie regionu - wspomina Piotr Serafin.