Maciej Pietrowicz tak naprawdę poznał swojego tatę dopiero po jego śmierci. Z dziennika wypraw wysokogórskich i opowiadań. To sprawiło, że teraz ciągnie go w Himalaje… kultowym jelczem!
Każdy może pomóc Maciejowi w charytatywnej wyprawie ciężarówką, wspierając jego zbiórkę pieniędzy w internecie.
Archiwum Macieja Pietrowicza
Maciej Rajfur: W tym roku odbyły się obchody 40. rocznicy pierwszej wyprawy jeleniogórskiej Annapurna South, w której uczestniczył Jerzy Pietrowicz, Pana ojciec. Wtedy góra została zdobyta, ale zginęło trzech wspinaczy. W ramach tej rocznicy był Pan w bazie pod Annapurna (7219 m n.p.m.). Zainstalował Pan tablicę, by upamiętnić tragicznie zmarłych wspinaczy. Czy ta historia sprawiła, że poczuł Pan w sobie pasję do działania w dziedzinie związanej z górami?
Maciej Pietrowicz: Wyjazd w Himalaje po 40 latach od wyprawy Annapurna South’79, w celu odszukania opuszczonej bazy wspinaczy, był dla mnie szczególną podróżą. Nie miałem niestety sposobności usłyszeć od ojca o tej wyprawie. Zmarł, gdy miałem niespełna osiem lat. Do końca oddał się pasji gór. Zachował się jednak jego dziennik, z którego dowiedziałem się o mrożącym krew w żyłach zdarzeniu. I moje pełne oddanie tej górskiej inicjatywie wynika właśnie z treści owego dziennika.
Dziś, po 40 latach, dotarło do mnie, jak bardzo mogę cieszyć się życiem. Wtedy, w 1979 roku, na dzień przed atakiem szczytowym na Annapurnę South, mój tata miał wypadek. W trakcie akcji ratującej Japończyków doznał kontuzji − skręcił ścięgno u nogi. Jak wynika z faktów opisanych w jego dzienniku, uraz ten zaważył na życiu oraz powrocie z wyprawy jeleniogórzan. Podczas próby zdobycia szczytu na wysokości ok. 6000 m n.p.m. zawrócił z bolącą nogą w stronę obozu. A jego partnerzy, kierownik wyprawy Jerzy Pietkiewicz oraz Julian Ryznar, weszli wyżej i… nigdy już z tej góry nie wrócili. Ja natomiast urodziłem się dwa lata po powrocie ojca z Annapurny.
Dostępne jest 22% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.