Mnich na diabelskiej maszynie

Roman Tomczak

publikacja 19.08.2017 04:30

Wielki ptak nadleciał od zachodu. Jego cień przesunął się po dziedzińcu Czerwonego Klasztoru, budząc przerażenie mnichów. Kiedy wylądował, spod wykonanych z drewna i pergaminu skrzydeł wyszedł brat Cyprian w białym habicie.

Kościół parafialny pw. św. Michała Archanioła. To tu ochrzczono Franciszka I. Jäschkego w ten sam dzień, w którym przyszedł na świat. Kościół parafialny pw. św. Michała Archanioła. To tu ochrzczono Franciszka I. Jäschkego w ten sam dzień, w którym przyszedł na świat.
Roman Tomczak /Foto Gość

Na pograniczu polsko-słowackim, w cieniu Trzech Koron, leży klasztor kamedulski. Z powodu charakterystycznego koloru dachów znany jako Czerwony Klasztor. Ale nazywano go i Lechickim, bo jego budowę wspierali także Kazimierz Wielki i królowa Jadwiga.

W 1756 r. jego progi przekroczył trzydziestokilkuletni mężczyzna, który miał za sobą dzieciństwo i młodość spędzone na Dolnym Śląsku i studia medyczne we Wrocławiu. W klasztorze przyjął imię Cyprian. Później miało się ono nieodłącznie kojarzyć z wydarzeniem, o którym nawet dziś powstają filmowe produkcje.

Brat Cyprian naprawdę nazywał się Franz Ignatz Jäschke i urodził się 28 lipca 1724 r. w Polkowicach. W latach 80. ub. wieku polskiej botaniczce dr Zofii Radwańskiej-Paryskiej udało się odnaleźć w Archiwum Archidiecezjalnym we Wrocławiu metrykę jego urodzenia. Dzięki tej uczonej wiemy, że Franciszek Ignacy Jäschke był synem polkowickiego mieszczanina i mistrza krawieckiego Josefa Jäschkego i że był ochrzczony w kościele pw. św. Michała Archanioła w Polkowicach. Jego prawdziwe imię i nazwisko długo pozostawały tajemnicą, ale w klasztorze i tak nikt tego specjalnie nie dociekał.

Wkrótce mnich dał się poznać jako wielki znawca i miłośnik zielarstwa. Również malował i wyrabiał zwierciadła. Mówiono, że zajmował się też alchemią, dyscypliną pokrewną botanice... Wyniki badań nad florą Tatr i Pienin zawarł w najstarszym zachowanym dziś zielniku, opisując w nim 283 okazy roślin. Zielnik ten jest obecnie w posiadaniu Muzeum Narodowego w Bratysławie.

Cyprian był także miłośnikiem wędrowania. Wiadomo, że znał doskonale całą wschodnią część Tatr Wysokich i Tatry Bielskie. Wędrował m.in. nad Żabim Stawem Jaworowym w górnej części Doliny Jaworowej, nad Czarnym Stawem Jaworowym w Dolinie Czarnej Jaworowej, na Szerokiej Przełęczy Bielskiej i Przełęczy pod Kopą. Bardzo dobrze znał Pieniny i ich okolice.

Śluby zakonne złożył 13 września 1753 r. w klasztorze kamedulskim Zaborie při Nitře. Co ciekawe, ówczesne źródła podają, że już wtedy był znany jako człowiek obdarzony niezwykłymi talentami i kulturą, wysoko wykształcony, który studiował we Wrocławiu, Brnie, Częstochowie i we Włoszech. Znał doskonale języki polski, słowacki, niemiecki i łacinę. Trzy lata po ślubach zakonnych przeniesiono go do Czerwonego Klasztoru. To tam właśnie ma swój początek tajemnicza i fascynująca legenda brata Cypriana – latającego mnicha.

W wydanej tuż po wojnie książce „Skrzydlaty mnich” polski pisarz Jan Wiktor opisuje sytuację, w której brat Cyprian poszukuje jakiejś zagadkowej księgi, zawierającej tajemny przepis umożliwiający człowiekowi latanie. Po skonstruowaniu latającego aparatu mnichowi powiódł się lot z najwyższego spośród pięciu szczytów Trzech Koron aż nad turnie Tatr Wysokich. W prostej linii to odległość ok. 35 km przy różnicy wzniesień ok. 1300 m. Zresztą latająca machina musiała chyba dolecieć tak daleko, skoro „jej odbicie można było dostrzec na dnie Morskiego Oka”. Niestety, „zniszczona gromem niebieskim runęła w dół. W ten sposób Opatrzność ukarała brata Cypriana”. Wkrótce też na polecenie biskupa całe urządzenie oficjalnie spalono na rynku w Spiškej Bĕlej.

Nie zachowały się, niestety, prawie żadne materialne dowody, że latająca machina istniała naprawdę. Wyjątkiem jest tekst z 1760 r., znajdujący się w posiadaniu czeskiego historyka Elmera Köszehy’ego. Czytamy w nim m. in., że pewien profesor z Řimávskej Soboty „znajdował się w Spiškej Bĕlej na rynku, kiedy tam, z rozkazu arcybiskupa Nitry Ladislava Mattyasovszkiego z Merkušovĕc, spalili diabelski wóz. Aparat ten sporządził niejaki brat Cyprian z Lechickiego Klasztoru, który ze względu na to, że wybudowano go z czerwonej cegły lud zwie Czerwonym Klasztorem. Przy spaleniu maszyny było mnóstwo ludzi i przybyli także czcigodni kanonicy ze Spiskiej Kapituły. Frater Cyprianus, którego wcześniej nazywali Vogelbergiem, przypiął sobie diabelską maszynę na szczycie Trzech Koron i przy jej pomocy doleciał aż do Morskiego Oka. Nie mieliśmy możności ujrzeć podsądnego mnicha, którego odwieziono na miejsce, z którego już nie będzie widział gór, skąd wzięła się jego chęć do latania”.

Czy rzeczywiście brat Cyprian mógł posiąść wiedzę na temat awiacji? A jeśli tak, to skąd? Pewną wskazówkę stanowi zawarty w cytowanym wyżej dokumencie opis Mszy św., odprawianych w Czerwonym Klasztorze. Wspomina się podczas nich o bracie Cyprianie jako o... Włochu („pro defundo fratre Cipriano Italo”). Może to sugerować, że informacje jakoby odbywał on studia we Włoszech są prawdziwe. Idąc dalej tym tropem, niepozbawione sensu byłoby przypuszczenie, że właśnie tam mógł nasz brat Cyprian zetknąć się z konstrukcjami machin latających. W jaki sposób? Na przykład studiując ryciny Leonarda da Vinci. Lekceważone przez współczesnych, zakurzone, dwustuletnie rulony. Ich lektura mogła tak rozpalić wyobraźnię młodego uczonego, że nie zdołał o nich zapomnieć po powrocie w Tatry – góry, które wręcz idealnie nadawały się do zakazanych lotniczych eksperymentów.

W 2010 r. na ekrany kin weszła międzynarodowa, słowacko-polsko-czeska produkcja zatytułowana „Latający mnich i tajemnica da Vinci”, opisująca dzieje brata Cypriana z Polkowic. Brat Cyprian, vel Franciszek Ignacy Jäschke, to prawdopodobnie najbardziej znany polkowiczanin w dziejach. W każdym razie jedyny zielarz i botanik, którego popularne i naukowe encyklopedie definiują jako urodzonego w Polkowicach. Kłopot w tym, że o Jäschkem prawie nikt tu nie słyszał. Ani o jego pionierskich pracach nad florą Tatr, ani tym bardziej o jego podniebnych, czy raczej – konstruktorskich wyczynach. Na cmentarzu parafialnym przy kościele pw. św. Michała w Polkowicach zachowało się jedynie kilka odziomków po nagrobnych pomnikach z XVIII wieku. Starszych tu już nie ma. Być może któryś z nich należy do rodziców Jäschkego, jego braci, sióstr?

Napisy, zatarte upływem czasu i ludzką niedbałością, nie dadzą już odpowiedzi na to pytanie. Ale pamięć o tym, że młody Franciszek chrzczony był w pobliskim kościele, że wzrastał w cieniu tej samej wieży ratuszowej, którą dzisiaj bezrefleksyjnie mijają polkowiczanie, powinna być obecna, jeśli nie w podręcznikach do lokalnej historii, to chociaż w pamięci ludzi. Postać na poły historyczna, na poły legendarna, daje się przecież kształtować na różne sposoby, także takie, które dodadzą miastu splendoru, a ich mieszkańcom – dumy z rodaka. Jäschke czeka więc (razem ze swoim alter ego – bratem Cyprianem) na odkrycie, równe w swojej mocy odkryciu złóż miedzi, którego 50. rocznicę miasto właśnie świętuje.