Jestem szczęściarzem

Roman Tomczak Roman Tomczak

publikacja 07.10.2016 11:01

Wielu piłkarzy polskiej ekstraklasy codziennie wychodzi z drużyną na boisko. Niewielu codziennie klęka przed krzyżem z całą rodziną.

Jestem szczęściarzem Filip Jagiełło (drugi z prawej) rodzinnie. Piłkarz zawsze podkreśla, że najbliżsi są jego największym wsparciem zarówno w karierze sportowej, jak i w życiu prywatnym. Roman Tomczak /Foto Gość

Filip Jagiełło to wschodząca gwiazda futbolu, jeden z najbardziej obiecujących polskich piłkarzy. Od innych zawodników wyróżnia go także to, że dważnie mówi o Bogu i swojej wierze. Zapewnia – czego dał dowód m. in. w TVN-owskim programie śniadaniowym – że zawsze mówi jak jest, bez owijania w bawełnę i oglądania się na innych. – Wiara jest dla mnie ważna. Zawsze była. Te wartości wyniosłem z domu rodzinnego, gdzie wszyscy wspólnie się modlimy i gdzie od początku mojej kariery mam wsparcie całej mojej rodziiny - mówi.

Beniaminek Ekstraklasy
Pierwsze piłkarskie kroki stawiał pod okiem ojca, kiedyś zawodnika A-klasowych „Czarnych” Rokitki czy „Odry” Ścinawa. Dlatego dziś mówi z uśmiechem, że miłość do piłki dostał w genach. – Odkąd pamiętam kopałem piłkę. Najpierw na podwórku z ojcem i w domu. Potem, kiedy miałem 6-7 lat, zacząłem treningi w klubie. Traf chciał, że był to salezjański „Amico” przy niedalekiej parafii pw. św. Jana Bosko – wspomina. Ten salezjański epizod był ważny, bo właśnie wtedy pierwszy trener Filipa, ks. Piotr Dziubczyński spostrzegł, że Filip ma talent do piłki. Wkrótce z „Amico” trafił do szkółki piłkarskiej „Zagłębia” przy Szkole Podstawowej nr 10 w Lubinie. Tym razem dzięki mamie, katechetce w Gimnazjum nr 4, która o radę co do dalszej piłkarskiej edukacji Filipa zapytała znajomego wuefistę. Wprawdzie „dziesiątce” trenowali chłopcy starsi od Filipa o trzy i więcej lat, ale szybko okazało się, że młody Jagiełło przerasta ich umiejętnościami. No i poszło. W pierwszym w życiu turnieju został królem strzelców. W pierwszej klasie gimnazjum był już kapitanem drużyny narodowej juniorów. W trzeciej zagrał swój pierwszy mecz w Młodej Ekstraklasie (MESA). To było wielkie przeżycie. Przeciwnikiem Zagłębia była Pogoń Szczecin, a Filip mówi, że pamięta cały mecz minuta po minucie, choć bramki nie strzelił, a Zagłębie przegrało. Na boisku był najlepszy, choć o kilka lat młodszy od swoich kolegów z drużyny. W 2013 r. znalazł się w gronie dorosłego składu Zagłębia Lubin. Miał wtedy szesnaście lat i był najmłodszym piłkarzem polskiej Ekstraklasy.

Zaczekajcie z modlitwą
Sportowym wzorem dla Filipa jest Leo Messi. Nic dziwnego. Dzieli ten podziw z milionami piłkarzy i kibiców na świecie. Hiszpański gwiazdor piłki nożnej nigdy nie krył swojej wiary w Boga. Po każdej strzelonej bramce wznosi ręce w geście modlitwy i dziękuje Bogu. Od niedawna ma ramieniu wytatuowaną twarz cierpiącego na krzyżu Chrystusa. U Filipa wytatuowana postać Jezusa ma pogodną twarz zmartwychwstałego Zbawiciela. – Na początku byliśmy przeciwni tatuażowi. Teraz jesteśmy dumni ze tego, jakie Filip daje za każdym razem, kiedy zdejmuje koszulkę – mówi Marta, siostra Filipa. Okazją do zademonstrowania tatuażu i krzyżyka który dostał od rodziców na 18 urodziny była np. wiosenna prezentacja nowych koszulek Zagłębia. Ale bardziej głębokie świadectwo daje Filip wtedy, jak wraca późno z meczu. – Często dzwoni wtedy do mnie i pyta, czy już się modliliśmy, bo on będzie niedługo w domu, i chciałby, abyśmy na niego zaczekali – opowiada matka Filipa. Kiedy Filip miał szesnaście był bohaterem audycji w „Dzień dobry TVN”. Materiał dotyczył utalentowanych młodych zawodników. Na pytanie o swoją sportową przyszłość Filip powiedział: „Nie daj Bóg coś się wydarzy i wtedy wszystko mogłoby się skończyć. Dlatego trzeba się uczyć, trzeba skończyć szkołę. Mam mi to zawsze powtarza. Bez rodziny, bez bliskich niczego bym nie osiągnął”. Wiele razy później nie krył, jak ważne jest dla niego rodzina i wiara. Jak obie te wartości pomagają mu w karierze i w byciu przyzwoitym człowiekiem. 

Widzę, jak tęsknią
Mimo autentycznej, szczerej pobożności, nie lubi się z nią obnosić. Dlatego mało kto wie o jego wizytach na Mszach świętych podczas zgrupowań, albo o tym, że nie jako nieliczny nie wbiega na boisko czyniąc demonstracyjnie znak krzyża. – To powszechny zwyczaj wśród polskich piłkarzy, ale wielu z nich daleko do wiary. Może dlatego to robią, żeby jakoś zaczarować dla siebie dobry mecz, ze strzeloną bramką i bez kontuzji? Takich gestów nie wolno nadużywać – uważa. Jedyne, czego przesyt mu nie grozi, to gra na boisku. Zaś po meczach lubi spędzać czas z rodziną i swoją sympatią. – Filip jest bardzo rodzinny. Codziennie mnie odwiedza, mimo, że mieszkam gdzie indziej – zdradza jego siostra. Filip dodaje, że rodzina jest dla niego wartością samą w sobie. – Jestem szczęściarzem, bo mam ją na miejscu. Sporo chłopaków z drużyny jest z daleka. Rzadko widują się z bliskimi. Widzę, jak tęsknią. A rodzina to wielkie wsparcie dla każdego sportowca – mówi. Mama Filipa dodaje, że pożegnanie syna jadącego na mecz albo zgrupowanie znakiem krzyża i domowym: „Jedź z Bogiem”, to naturalny nawyk, dający jej poczucie, że zostawia syna pod dobrą opieką.

Kibice w koloratkach
W grudniu ub. r. KGHM Zagłębie Lubin przedłużyło kontrakt z Filipem. „Wiążemy z Filipem Jagiełłą nadzieje na przyszłość. On sam też chce rozwijać się w klubie, którego jest wychowankiem. Zagłębie to dobre miejsce, by utalentowany i młody piłkarz robił postępy, a drzwi do szatni pierwszej drużyny są najszerzej otwarte dla naszych wychowanków”, mówił na łamach portalu zaglebie.com Tomasz Dębicki, prezes klubu. Nadziej na dalsze sukcesy młodego zawodnika mają także wierni kibice lubińskie Zagłębia. Wśród nich jest ks. dr Bogusław Wolański, dyrektor kurialnego Wydziału Katechetycznego czy ks. Remigiusz Tobera, kapelan klubu. Filip bierze udział w życiu Kościoła w takim samym stopniu, jak przeciętni wierni. Na więcej nie ma czasu. Raz pielgrzymował do Legnickiego Pola, kilka razy był na koloniach organizowanych przez legnicką Caritas.