Widzieliśmy, że wujek już działa

publikacja 25.01.2016 13:09

- Zawdzięczam mu dużo załatwionych spraw - mówi Jacek Raczak. Z siostrzeńcem bł. o. Michała Tomaszka OFMConv. o tym, kiedy uznano jego wujka za świętego, rozmawia Jędrzej Rams.

Widzieliśmy, że wujek już działa Siostrzeńcy bł. o. Michała Tomaszka OFMConv. Jędrzej Rams /Foto Gość

Jędrzej Rams: Przyjechali Państwo [mowa także o siostrzenicy o. Michała, Marii Łopatce - red.] na wprowadzenie relikwii bł. o. Tomaszka do kościoła w Pieńsku. Ciągle świętują państwo wydarzenie beatyfikacji?

Jacek Raczak: To prawda, byliśmy w Peru na beatyfikacji. To było wielkie przeżycie. Można sobie jakoś to tłumaczyć, że jest to tylko formalność, bo jesteśmy rodziną... ale nie. To są o wiele większe emocje.

W rodzinie uważali Państwo o. Michała za świętego jeszcze przed wyniesieniem na ołtarze…

Wujek został „świętym” praktycznie w momencie wyjazdu na misje. Kiedy wysyłał zdjęcia, kiedy pisaliśmy do niego listy i czekaliśmy na jego odpowiedź. Jako dzieci bardzo czekaliśmy na jego listy. Kulminacją postrzegania go jako świętego był moment samego męczeństwa. Wtedy już padły słowa w naszym domu: „Zabili świętego człowieka”. Dla nas w tym wieku strata była postrzegana przez pryzmat utraty wujka, który dawał cukierki i uczył grać na gitarze. Było to na pewno powierzchowne. O wiele bardziej cierpieli dorośli. Chociażby jego brat bliźniak, który nieziemsko cierpiał. Naukowe badania pokazują, że bliźniacy przeżywają wspólne emocje mocniej. Był w rodzinie rodzaj buntu i zaprzeczenia.

Czas leczy rany?

Na pewno. Ale do tego doszło wiele sytuacji, kiedy mieliśmy wrażenie, że w społeczności łękawskiej został zapomniany. Władze wykorzystywały pamięć o wujku przed wyborami. W parafii praktycznie się w ogóle o tym nie mówiło. My, jako rodzina, spotykaliśmy się w kościele na modlitwie na imieninach wujka czy w rocznicę jego męczeńskiej śmierci. Zapalaliśmy znicze na grobie, gdzie jest złożona ziemia z krwią wujka. Z drugiej strony były bardzo liczne łaski, jakich doznawaliśmy w codziennym życiu, które przekonywały nas i naszych znajomych, że wujek jest w niebie i wstawia się za nami. Że już działa. Ja sam tego doświadczyłem, że wujek był skuteczny. Zawdzięczam mu dużo załatwionych spraw.

Przyjechaliście do Pieńska, gdzie pamiętają o ojcu Michale. To miłe?

Z chęcią się tutaj przyjeżdża. Jesteśmy tu po raz drugi. Pierwszy raz przyjechaliśmy na jedną z tzw. Mszy św. nowennowych, które były sprawowane przed beatyfikacją w miejscach związanych z męczennikami. Była z nami też siostra Michała, czyli nasza mama. Widać, że pamięć o wujku tutaj trwa. I, powiem szczerze, że patrzę z taką małą zazdrością, dlaczego nie ma tego u nas, w Łękawicy, w miejscowości, w której wujek się urodził i wychował. W miejscowości, która powinna być dumna, że wydała takiego człowieka. Ale widzę też, że beatyfikacja ma aspekt pozytywny, motywujący do działania. Ludzie, którzy przed 20 laty tworzyli wspólnotę oazową w Łękawicy, znowu się zebrali. Koncertują się, modlą się; powstają wystawy. Obserwując różne fora internetowe czy nawet rozmowy znajomych z ludźmi, których ja nie znam, widzę, że co jakiś czas ktoś rzuca hasło: „Pomódl się do Michała”. Tak było, gdy ktoś nie mógł zajść w ciążę, dziecko było zagrożone w łonie matki. Sam o. Jan Hruszowiec, który jest odpowiedzialny za wydawanie relikwii męczenników, mówił mi, że ma ogromną liczbę próśb o nie. Ogromną.

A zauważyliście, że beatyfikacja dwóch polskich misjonarzy, franciszkanów odbiła się bardzo szerokim echem w polskich mediach?

Zainteresowanie wszelkich mediów było ogromne. My, jako rodzina, musieliśmy się nieco zdystansować. Nawet uciekaliśmy trochę od tego zgiełku. Dlaczego? Beatyfikacja jest w kilku punktach styczna z sytuacjami, które w tym momencie zachodzą, dzieją się w Kościele i świecie. Z jednej strony jest to terroryzm i zabijanie ludzi dla jakiejś idei. Obecnie morduje się chrześcijan w wielkiej liczbie. A wujka oraz Zbyszka pokazuje się jako patronów męczenników. Z drugiej strony mamy w Watykanie chociażby słynny synod o rodzinie, a przecież wujek pisał swoją pracę magisterską o poszanowaniu rodziny, a opierał się na nauczaniu kard. Stefana Wyszyńskiego. Myślę, że nie ma na świecie przypadków. To są patroni naszych trudnych czasów.