Görlitz ma, czego chciało

Roman Tomczak

publikacja 14.07.2014 07:51

W domach, u przyjaciół, ale przede wszystkim w pubach Niemcy oglądali finał Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Noc z niedzieli na poniedziałek była głośna i radosna. Ale bez szału.

Görlitz ma, czego chciało Niemcy czekali na ten sukces 24 lata. Wreszcie się udało Roman Tomczak /Foto Gość

Tego się spodziewano. Drużyna Niemiec pod wodzą Joachima Löwa pokonała w finale brazylijskich mistrzostw Argentynę 1:0. Na ten moment czekali kibice w całych Niemczech. Także w pubach i barach Görlitz. Warto było.

- Jesteśmy bardzo szczęśliwi, Ale tak miało być! Byliśmy przygotowani na zwycięstwo. Niemcy zasłużyły na nie całkowicie - powiedział Martin Heckmann, który razem ze znajomymi zarezerwował długi stół w jednym z pubów blisko centrum.

- Trochę się denerwowaliśmy, zwłaszcza, że mecz mógł być rozstrzygnięty już w pierwszej połowie. Brawo dla całej drużyny Niemiec. Brawo dla Mira Klose - gratuluje Heckmann. Żałuje, że na mundialu nie grali Polacy. - Szkoda, bo macie dobrych zawodników: Piszczek i Lewandowski mogliby pokazać co potrafią. Ale może następnym razem?

Wśród gości innego pubu można było spotkać spora grupę Polaków. Większość mieszka w Zgorzelcu, ale pracuje na terenie całej Saksonii. - Kibicujemy Niemcom, bo co innego pozostało - mówią z rezygnacją.

Kiedy trwał mecz finałowy tegorocznych mistrzostw świata w piłce nożnej, ulice Görlitz całkowicie się wyludniły. Dopiero po ostatnim gwizdku sędziego ludzie zaczęli opuszczać puby, ale głównie po to, żeby pojechać do domu. Nad miastem rozkwitły wcześniej przygotowane sztuczne ognie. Znak, że nie brano pod uwagę porażki Niemców w finale.

Na mieście spotykano się w niewielkich grupach. Samochody z flagami niemieckimi, trąbiąc, przemierzały ulice. Jednak temu widokowi daleko było do fiesty, jaką w takich przypadkach urządzają mieszkańcy południowych krajów Europy a przede wszystkim obywatele Ameryki Łacińskiej.

- Może tego aż tak nie pokazujemy, ale nasza radość jest nie mniejsza - zapewnia Martin Heckmann. - Po prostu mamy inny temperament i inną tradycję. Jutro przecież trzeba iść do pracy - mówi.