Na „schron” nie pójdę!

Jędrzej Rams

publikacja 11.02.2013 22:41

Rozmowa z Bogusławem Gałką, prezesem Koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta w Jeleniej Górze o bezdomności w naszym regionie

Na „schron” nie pójdę! Bogusław Gałka, prezes koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta w Jeleniej Górze Jędrzej Rams/GN

Na początku minionego weekendu w wielu miejscowościach naszej diecezji odbyło się liczenie osób bezdomnych. Brały w nim udział instytucje pośrednio i bezpośrednio związane z problemem bezdomności. Akcję oraz m.in. ankietę przygotowało i koordynowało Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Zebrane ankiety trafią najdalej do 26 kwietnia do wspomnianego ministerstwa. W Jeleniej Górze w akcji wzięło udział Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta.

 

 

 

Jędrzej Rams: Organizacje pozarządowe oraz instytucje samorządowe podsumowują akcję liczenia bezdomnych oraz zbierania informacji na ich temat. Braliście w nim udział?
Bogusław Gałka: - Oczywiście. Jako Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta liczyliśmy w Jeleniej Górze bezdomnych. Ale głównie były to osoby skupione w naszych placówkach tj. schronisku oraz noclegowni. Tutaj rozdawaliśmy ankiety osobom spełniającym wszystkie prawne kryteria definiujące osobę jako bezdomną. Było to liczenie dzienne i nocne – to warto podkreślić. Wiele osób wiedząc, że będzie się odbywało liczenie nie pojawiło się „na schronie” jak mówią o naszym schronisku w swoim slangu bezdomni. Tym samym nie wypełnili oni naszej ankiety. Łącznie w naszych placówkach było zliczonych i przebadanych 120 bezdomnych. Straż Miejska na samym mieście odnalazła jeszcze 6 bezdomnych. Zdawać by się mogło, że w takim dużym mieście jak Jelenia Góra jest zaledwie 130 bezdomnych. To błędne myślenie. Jest ich więcej.

Ale przebadać dało się tylko 130…
- Nie wiem czy widział pan materiały telewizyjne z tego badania. Wielu bezdomnych mówiło w nich „a daj mi chłopie spokój, mi tu jest dobrze!”. Przykrywał się taki kocem i szedł spać gdzieś w altankach, jakiś takich strasznych miejscach. Wielu z tych ludzi nie chce w żaden sposób dać się zdiagnozować. Pomóc sobie.

A jak wypadły te ankiety?
- No na początek warto zadać sobie pytanie o miarodajność badania. My przebadaliśmy 120 osób, instytucje samorządowe 6 osób. Czy bezdomnych jest tylko tyle? Były czasy, gdy tylko my mieliśmy pod swoim dachem ich 150! Wydaje mi się więc, że badanie nie do końca było miarodajne. Wielu bezdomnych to osoby funkcjonujące w różnego rodzaju skupiskach, pustostanach, czy też będąc jeszcze niewykwaterowanymi z zajmowanych przez siebie mieszkań. I wtedy mieszka tam nie jeden, ale nawet kilku bezdomnych. Kwestia znalezienia ich i policzenia jest po prostu trudna. Straż Miejska i Policja spisywała tylko i wyłącznie tych znalezionych pod przysłowiowym mostem.

To było pierwsze wasze wyjście do bezdomnych?
- Nie, pierwszymi były akcje tzw. streetworkerów (tłum. street – ulica, worker – pracownik, pracujący). To był fantastyczny sposób diagnozowania problemu. Wolontariusze chodzili w rzeczywiste miejsca przebywania bezdomnych i przekonywali, że warto przyjść do nas, że można spędzić czas inaczej niż na ulicy. Takie wyjście do tych ludzi przynosiło efekty, szczególnie w okresach najzimniejszych. W ramach 7-miesięcznego projektu udało nam się m.in. przygotować noclegownię, w której bezdomni mogą nie tylko przenocować, ale jeszcze nikt nie wyszedł z niej głodny. Dodatkowo wielkim plusem tej całej akcji streetworkerów było pojawienie się u nas nowych bezdomnych, którzy nigdy wcześniej u nas nie byli.

Skąd dowiedzieli się o tej akcji? Jeden drugiemu przekazywał informacje?
- Na pewno, ale wolontariusze ruszyli w miasto i rozdali wówczas tysiące ulotek…

Tysiące? Tylko bezdomnym?
- To nie była tylko kwestia dotarcia do samych bezdomnych, ale również poszerzenia wiedzy o tych osobach wśród mieszkańców naszego miasta. My się o nich dosłownie ocieramy, oni żebrzą, wyciągają od nas po złotówce. Informacja była więc prosta - jest noclegownia, nie dawajcie pieniędzy. Są miejsca, są organizacje gdzie oni mogą otrzymać pomoc. Jeśli widzisz bezdomnego - pijanego, chorego, leżącego – nie przechodź obojętnie. Zadzwoń, poinformuj. Na ulotkach były numery telefonów do nas i odpowiednich służb. Dzięki tamtej akcji sprzed dziesięciu lat ani jedna osoba już nie zamarzła w Jeleniej Górze.

A istnieje potrzeba docierania z informacją do bezdomnych? Oni nie wiedzą, że istnieje taka instytucja jak schronisko Towarzystwa?
- Oczywiście wiedzą, że takie jest. Ale wielu z nich po prostu boi się. Jak się ich zaprasza to mówią: Na „schron”? Mowy nie ma! Tam myć się każą, golić, wstawać, pracować, tam nie pozwalają pić! No i takie opinie mamy na mieście. My docieramy i mówimy, że „schron schronem” ale jest jeszcze noclegownia. Tam są nieco inne regulaminy. Przyjdź, my tam ci pomożemy. Inaczej zamarzniesz.

A program ministerialny liczenia bezdomnych to prewencja czy już leczenie problemu?
- Głównie leczenie, chociaż troszkę prewencji na pewno też. Ale jeżeli np. samorządy nie pójdą po rozum do głowy i w dalszym ciągu będą w tak brutalny i rygorystyczny sposób eksmitowali ludzi z mieszkań to problem będzie tylko narastał. Kto się zajmie człowiekiem, który nagle stracił pracę a wynajmuje mieszkanie i nagle z dnia na dzień nie ma czym zapłacić za czynsz? Mam tutaj taki przypadek. Osoba lekko upośledzona z dnia na dzień straciła pracę. Gdyby nie mój przyjaciel-właściciel firmy i jego dobre serce, ten bezrobotny i upośledzony człowiek stałby się kolejnym bezdomnym.