Emocjonalny związek

Roman Tomczak

publikacja 20.12.2012 10:21

My pomagamy, ale i nam pomagają. Mosty pomocy przerzucane są przez granice, zwłaszcza przed świętami.

Emocjonalny związek

W miarę zbliżania się świąt Bożego Narodzenia ludzie obdarowują się..., o, przepraszam – starają się obdarowywać – uśmiechem, życzliwością i szacunkiem. Doprawdy, znam wielu, którym wychodzi to znakomicie. Choć znam też kilku, którzy nawet się nie starają. Mniejsza z nimi.

W każdym razie – czy to Boże Narodzenie, czy Wielkanoc – „ludzie ludziom ślą życzenia”. Ale nie tylko. Ślą też prezenty. Raz bezmyślne, raz przemyślane, a coraz częściej – potrzebne. Tak było ostatnio, kiedy do jednej z lubańskich parafii przyszły z Niemiec paczki, które później przekazano najbardziej potrzebującym rodzinom. Te paczki-prezenty właściwie nie były z Niemiec, tylko z Górnych Łużyc – od katolików od ponadtysiąclecia zamieszkujących tereny wokół Budziszyna.

Te dary (wśród których najwięcej było rzeczy najpotrzebniejszych w każdym gospodarstwie domowym) to prawdziwa gwiazdka z nieba dla wielu polskich, ubogich rodzin. I nie nowość, bo taka przedświąteczna pomoc przychodzi do nas zza Nysy Łużyckiej od czasów stanu wojennego. W tym samym czasie paczki, zawierające produkty tego samego sortu, są wysyłane z Polski na Ukrainę, Litwę i Białoruś.

Dowiedziałem się niedawno, że w ramach projektów prowadzonych przez Stowarzyszenie Odra–Niemen do polskich kombatantów na Wschodzie trafiają w ten sposób żywność i artykuły AGD. Ale nie tylko. Także życzliwość, uśmiech i życzenia świąteczne, zapisane na bożonarodzeniowych i wielkanocnych kartkach. Prezenty z Polski, tak samo, jak prezenty z Niemiec, przekazują ci, którzy mają lepiej, tym, którzy mają nieco gorzej. Polskie rodziny mają się nieco gorzej od niemieckich. Polscy kombatanci na Wschodzie – nieco gorzej niż rodziny w Polsce.

Ten system wzajemnej, świątecznej pomocy przypomina nieco naczynia połączone. Kiedy się temu przyjrzeć bliżej, nasuwa się pytanie, czy takich paczek dla polskich rodzin nie mogliby przygotowywać sami Polacy. A dla kombatantów na Wschodzie – np. tamtejsza Polonia. Pewnie by mogli. Bo przecież nie o to chodzi, żeby zagranicznymi darami akcentować zamożność darującego (zresztą ta zamożność jest wartością bardzo relatywną). Myślę, że chodzi o to, że w obu tych przypadkach pomocy drugiej stronie udzielają osoby związane emocjonalnie z obdarowywanymi. Katolicy na Łużycach – z katolikami w Polsce. Polskie rodziny pochodzące zza Buga – polskim kombatantom pozostałym na Wschodzie. I tak jest dobrze, i tak jest właściwie, bez względu na to, że pomoc wewnątrz każdego z tych krajów i tak ma przecież miejsce.